22 maja 2008

Sprawa Ani z Gdańska, 2006

Ten wpis nie jest ściśle związany z tematyką bloga. Jego treść początkowo miała być niewielką częścią innego wpisu: Szkoła dawniej i dziś (3) – przemoc. Z czasem jednak ilość materiałów dotyczących tej sprawy okazała się bardzo duża i zaczęło mi się to układać w interesującą całość – przyczynek do stosunków społecznych w dzisiejszych czasach. W końcu zdecydowałem się na wyodrębnienie tego tekstu w formie oddzielnego wpisu wychodzącego poza tematykę bloga, za co z góry przepraszam. Przedstawiona historia jest bardzo poruszająca i miała ogromny oddźwięk w całej Polsce. Gimnazjum nr 2 w Gdańsku, klasa II f (14 lat), data zdarzenia – 20.10.06 (pt). Licząca 25 osób klasa II f na jednej z lekcji została pozostawiona bez opieki. Jedna z uczennic, Ania została bardzo mocno upokorzona przez 5 uczniów, doznała przemocy i molestowania seksualnego na granicy gwałtu na oczach reszty klasy, przynajmniej część klasy dobrze się przy tym bawiła, w każdym razie nikt nie zawołał na pomoc nauczycieli, sprawcy filmowali swój wyczyn. Finał zdarzenia jest dla dziewczynki tragiczny. Duży zasób materiałów dotyczących tego zdarzenia został tu zebrany i przedstawiony w ujęciu chronologiczno-problemowym.

Tło zdarzeń w gdańskim gimnazjum

Napastnicy to Łukasz P., Arkadiusz P., Mateusz W., Michał Sz. i Dawid M. Podobnie jak ich ofiara i wielu uczniów tego gimnazjum są oni dziećmi zamożnych rolników z Kiełpina Górnego, razem dojeżdżali do szkoły gimbusem. Kiełpino Górne jest osiedlem domków jednorodzinnych leżącym na granicy miasta, a do niedawna była to kaszubska wieś. Kiełpino zostało przyłączone do Gdańska w 1973, ale zachowało wiejski charakter. Do osiedla przylegają pola, na których nadal można zobaczyć łany zboża lub pasące się krowy. Centrum Kiełpina skupia ok. 200 prostych PRL-owskich domków, ale naokoło wyrastają nowe domki przeróżnych typów. Chłopi podzielili ziemię na działki budowlane i teraz dobrze żyją z ich sprzedaży. Chłopcy, którzy upokorzyli Anię, znali się z nią dobrze z poprzednich klas, czterech od początku podstawówki w Kiełpinie (SP nr 84), tylko Michał dopiero co przeszedł do tego gimnazjum – od II klasy. Łukasz, Mateusz i Dawid mieszkali blisko Ani, a Mateusz to jej kuzyn. Do tragicznego w skutkach zdarzenia nie doszło tak niespodziewanie, jak to sugerowali nauczyciele i dyrekcja gimnazjum. Ustalono, że już wcześniej były problemy z zachowaniem tych chłopców. Nauczyciele przymykali oko na napastowanie dziewczyn na przerwach: wpychanie rąk do krocza, obmacywanie biustów. Część z nich miała za sobą chuligańskie wybryki. Przed wakacjami, w dniu zakończenia roku szkolnego razem z rok młodszymi świeżymi absolwentami swojej byłej podstawówki popili wina, a potem zdewastowali samochody nauczycieli zaparkowane pod podstawówką w Kiełpinie. Po osiedlu rozniosło się, kto to zrobił, ale nikt nie zawiadomił policji. Gdy poszkodowana nauczycielka z podstawówki zgłosiła się do rodziców jednego z chłopców, ojciec odesłał ją do swojego adwokata – typowe zachowanie nowobogackich. Jeden z sąsiadów mówi o napastnikach Ani: „wieczorami włóczyli się po wsi i zastraszali rówieśników”. Ania należała do 4-osobowej rodziny, miała starszego brata. Z dostępnych opisów wynika, że była blondynką, uważana za ładną i zgrabną, usposobienie pogodne, zdecydowanie bezkonfliktowa (wiele opinii), wewnętrznie poukładana. Była też wstydliwa, dlatego rodzice ze względu na pamięć o niej nie zgadzają się na publikowanie zdjęć. Wyniki w nauce miała niezłe, a na pewno uczyła się pilnie, przez co miała zresztą pewne kłopoty od początku I klasy w gimnazjum, bo koledzy się z niej naśmiewali. Zorientowani mówią, że w Gimnazjum nr 2 nie tolerują „kujonów”, ale podobno z tym sobie jakoś radziła – do czasu tego zdarzenia. Była harcerką. Opinia nauczycielki z podstawówki o Ani: „Dzieci bywają teraz potwornie rozwydrzone. A ona była podobna do tych uczniów, których pamiętam sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Grzeczna, pilna, obowiązkowa. Uczynna, skromna. Gdy coś trzeba było w szkole zrobić, od razu zgłaszała się do pomocy. Zbyt delikatna, by rozpychać się łokciami, radzić sobie z tym dzisiejszym chamstwem.” Pech Ani polegał na tym, że wpadła w oko Łukaszowi, prowodyrowi grupy chuliganów z Kiełpina. Dziewczyny z Kiełpina mówią, jak wyglądają zaloty chłopaków tego pokroju: „Oni nie wiedzą, co to miłość. Dla nich laska to świnia. Tak o dziewczynach mówią: poznałem zajebistą świnię. Dla nich miłość to taka, jak sobie na filmach z sieci ściągają.” Odrzucony przez Anię chłopak zaczął się na niej odgrywać z pomocą swoich kolegów – od początku roku szkolnego systematycznie ją szykanowali i obrażali (motyw jest potwierdzony i przez uczniów, i przez mieszkańców Kiełpina). Do stosowania szykan poprzedzających zdarzenie przyznali się otwarcie: szarpali i bili Anię, klepali po pośladkach, łapali za biust, wyzywali m.in. szmata, dziwka, lodziara, lachociąg. Inni uczniowie nazwali te szykany wręcz gnojeniem. Ania była za cicha, żeby się ostro przeciwstawić, nie należała też do takich, co skarżą dorosłym, ale jej koleżanki kilkakrotnie sygnalizowały nauczycielom o problemie, ci jednak przymykali oczy (jak na ironię we wrześniu 2006 Gimnazjum nr 2 przyłączyło się do społecznej kampanii Szkoła bez przemocy, która zachęca szkoły do przeciwdziałania przemocy – może dyrekcji chodziło tylko o jedno więcej logo na stronie internetowej).

Gimnazjum nr 2 w Gdańsku (zdjęcia: Google Maps, trojmiasto.pl). W lewym dolnym rogu dyrektor Mirosław Michalski następnego dnia po otrzymaniu wiadomości o śmierci swojej uczennicy – zatroskany (o los swojej kariery?) (zdjęcie: Dziennik Bałtycki).

Szczegółowy opis pierwszych dni od incydentu na lekcji

20.10 (pt) Na drugiej lekcji jest pierwsza z 2 godzin języka polskiego, początek o 8.50. Nauczycielka, Maria K. po kilku minutach wychodzi na apel dla nauczycieli z okazji Dnia Edukacji Narodowej. Co ciekawe, później podano różne wersje dotyczące powodu wyjścia nauczycielki. Dopiero wizytacja MEN ustaliła, że polonistki nie było ponad 20 minut i w tym czasie uczestniczyła w apelu dla nauczycieli zaplanowanym przez dyrekcję. Co więcej, w tym czasie większość klas była pozostawiona bez opieki. Maria K. zostawia uchylone drzwi, a pozostawionych uczniów ma doglądać nauczycielka prowadząca lekcję w sali obok. Zagląda raz i prosi o ciszę, potem rozgrywa się trwający 20 minut incydent. Napastnicy wyciągają Anię z ławki, Mateusz wpycha jej kolano między nogi, Łukasz przyciąga jej głowę do swojego krocza i przytrzymuje ok. pół minuty wołając „ciągnij lodziaro”, Mateusz w tym samym czasie – jak sam to później określił – „szura” kolanem po jej pośladkach. W tym czasie Ania broni się, wyrywa i szarpie, prosi, by ją zostawili. Gdy udaje jej się wyrwać ucieka po klasie, ale zostaje przewrócona, uciekając wchodzi pod ławkę. Łukasz próbuje ją wyciągnąć za spodnie tak, że zsuwają się one, częściowo odsłaniając pośladki dziewczyny, Michał filmuje telefonem, inny napastnik obiecuje klasie, że nagranie umieszczą w Internecie. Reszta klasy śmieje się. Potem Łukasz zaciąga ją pod tablicę, zostaje przyciśnięta od ściany, jest obmacywana. Koleżanki Ani prawdopodobnie zaczynają rozumieć, że sytuacja wymyka się spod kontroli i próbują słownie powstrzymać napastników, ale nie alarmują nauczyciela, zresztą jeden z napastników stoi przy uchylonych drzwiach na czatach. Chuligani rozkręcają się: Ania na moment wyrywa się, ale łapią ją i rzucają na ławkę, próbuje się wyrwać jeszcze raz, a potem już tylko zaciska powieki. Dwóch napastników ją trzyma, a dwóch ściąga jej spodnie i majtki. Obnażoną dziewczynę obmacują (brzuch, uda, miejsca intymne), wulgarnie wyzywają i aranżują scenę gwałtu (symulowany stosunek). Michał dalej filmuje, inni chłopcy w klasie świetnie się bawią, mają polewkę, Łukasz ponawia obietnicę, że inni koledzy z klasy dostaną film. Później okaże się, że w czasie tej najbardziej drastycznej części całego incydentu każdy nagle zajął się swoimi sprawami i „nie widział”, co się dzieje. Ogólnie w czasie zajścia Ania uciekała, krzyczała i płakała, a jej napastnicy ciągnęli i szarpali ją, wielokrotnie klepali po pośladkach przy czym rechotali i dobrze się bawili; wg większości relacji Łukasz P. najbardziej dręczył Anię. Michał sfilmował część incydentu – nie filmował jednym ciągiem, prawdopodobnie przerywał, by sprawdzić wcześniejsze zapisy. Koszmar Ani trwał aż 20 minut, wreszcie dziewczyna przy śmiechach i drwinach ze strony klasy (np. „pokaż więcej!”) ubiera się i ucieka, 6 km do domu pokonuje komunikacją miejską. Ok. 9.15 polonistka wraca do klasy, zauważa brak Ani i płaczącą przyjaciółkę Ani, Iwonę, która na pytania odpowiada, że „chłopcy dokuczali Ani”, więc uciekła do domu. Nauczycielka zabiera ją do wychowawczyni, Romany B., gdzie dziewczyna ogólnikowo opisuje incydent, mówi, że koledzy „obmacywali” Anię. Nikt z uczniów nie powiedział nauczycielom, co się naprawdę wydarzyło, a nauczycielom chyba zabrakło dociekliwości, może obmacywanie dziewcząt nie budziło większego zdziwienia. Wychowawczyni dzwoni do domu Ani. Telefon odbiera 19-letni brat, Patryk, ale wychowawczyni zakłada, że rozmawia z ojcem i prosi o to, by porozmawiać z Anią na temat tego, co stało się w szkole: „Niech pan zwróci uwagę na jej zachowanie i zapyta, co właściwie zaszło w szkole.” Tymczasem Ania pozbierała się po drodze i wróciła do domu. Trudno dokładnie ocenić poziom stresu, jaki w tym momencie musiała skompensować jej psychika, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że chodzi o wrażliwą 14-letnią dziewczynę. Z psychologii wiadomo, że silne traumatyczne przeżycia mogą być dla psychiki niszczące. Przypuszczam, że Ania mimo wszystko starała się myśleć racjonalnie. W jej głowie oprócz uczucia wstydu i upokorzenia był też prawdopodobnie uzasadniony strach przed możliwymi konsekwencjami szkolnego incydentu dla jej dalszego funkcjonowania w szkolnej społeczności i przed wszystkimi możliwymi kłopotami w rozgadanej małej (praktycznie wiejskiej) społeczności lokalnej. Wiedziała, że była obnażona, sfilmowana, mogła spodziewać się, że nagranie zostanie rozpowszechnione w szkole, na jej osiedlu, może i w Internecie i nie wiadomo jak jeszcze wykorzystane. Być może nie była pewna, jak po obejrzeniu takiego nagrania potraktują ją najbliżsi (chciałbym w to wątpić). Prawdopodobnie już wtedy jej ocena sytuacji wskazywała na to, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia i zaczęła kształtować się decyzja. Przekonała brata, by nie mówił mamie o telefonie nauczycielki – „sama z nią porozmawiam” – obiecała, ale już nie porozmawiała. Siedząc w swoim pokoju, wysyła do przyjaciółek SMS-y z wiadomością: „mam już dość”. Jedna z nich, Iwona, odwiedza Anię jeszcze tego samego dnia. Iwona stwierdza, że Ania nadal mocno przeżywa szkolny Incydent. Ania zwierza się przyjaciółce, że po takim upokorzeniu nie wróci do szkoły, woli popełnić samobójstwo, mówi, że „chce się powiesić, bo nie zniesie tego, co ją spotkało”. Iwona uprzedza mamę Ani, że może stać się coś złego, ale nie zdradza, do czego doszło na lekcjach ani szczegółów rozmowy z Anią. Mama Ani próbuje porozmawiać z córką, ale Ania przekonuje: „Mamo, ja to załatwię po swojemu”, „Dam sobie radę.” Mama nie chce naciskać, licząc, że jeśli nie od razu, to później córka opowie o szkolnych problemach.

21.10 (so) Ania jest z rodziną u mieszkającej po sąsiedzku babci, pomagają babci posprzątać dom na przyjęcie imieninowe (adwokaci gimnazjalistów będą potem usiłowali dowieść, że to w trakcie tej wizyty Ania została wyprowadzona z równowagi przez kogoś z rodziny). Kolega z klasy, który w piątek był chory, przyszedł odpisać lekcje, ale jej nie zastał. Ania po powrocie do domu wyszła do sklepu. Istnieją podejrzenia, że w tym czasie Łukasz podjechał do niej na rowerze i zaszantażował umieszczeniem filmu z lekcji w Internecie albo zastraszył, mówiąc, że film już jest w Internecie. W każdym razie przybiegła wzburzona, nie chciała rozmawiać. Zamknęła się w swoim pokoju. Ania powiesiła się na skakance. Po jakimś czasie zaniepokojeni rodzice wyłamali drzwi, próbowali jeszcze reanimacji z pomocą sąsiada, ale bezskutecznie. Rok później mama Ani powie dziennikarzowi lokalnej gazety: „Wiedziałam, że ma kłopot, ale nie naciskałam. Myślałam: Ona mi to później powie, wieczorem albo następnego dnia. Mamo, ja to załatwię po swojemu, powtarzała. To nieprawda, że ona jakiś list zostawiła. Gdyby zostawiła, byłoby nam łatwiej. Wiedzielibyśmy: Dlaczego? Ona tego nie planowała. To był impuls. W sobotę była z nami u mojej mamy. Potem poszła do sklepu, kogoś tam po drodze spotkała, coś tam usłyszała. Przybiegła wzburzona, nie chciała rozmawiać, wybiegła. Zamknęła się w swoim pokoju. Wyrzucam sobie, że nie pobiegłam za nią. Bo potem ją znaleźliśmy. Do dziś słyszę te krzyki. Nasze krzyki. Gdy próbowałam się potem dowiedzieć, co tam się wydarzyło, nikt już nie chciał mówić.” Dopiero, gdy dramat się dokonał, mama Ani zrozumiała, że córka przemilczała coś bardzo ważnego, ale gdy próbuje dowiedzieć się, co się wydarzyło w piątek w gimnazjum, nikt już nie chce mówić...

23.10 (pn) Rano w szkole uczniowie przekazują sobie z ust do ust wiadomość o samobójstwie Ani. Do uczniów-napastników dociera ona jeszcze przed lekcjami, postanawiają na wszelki wypadek skasować filmiki z telefonu Michała, ale nadal szczycą się piątkowym wyczynem i robią sobie jaja. W niektórych klasach uczniowie jeszcze opowiadają sobie jaka beka była w piątek w II f pod nieobecność nauczycielki. Dopiero na kolejnych przerwach wiadomość o tragedii rozchodzi się szerzej. Uczniowie-napastnicy chyba jeszcze nie zakładają, że dorośli dowiedzą się o ich wyczynie i podejrzenie o doprowadzenie dziewczyny do samobójstwa padnie na nich. Inny uczeń stwierdził później: „Tylu ludzi już wiedziało, że musiało się wydać.” Na pierwszej lekcji wuefista rozmawia ze zrozpaczonymi koleżankami Ani i po tej rozmowie przekazuje wiadomość o samobójstwie dziewczyny dyrektorowi. Tymczasem w gimnazjum pojawia się policja, która dowiedziała się od mamy Ani, że w szkole „coś się w piątek stało”. Policjanci przeprowadzają czynności śledcze, ustalają winnych piątkowej napaści i rekwirują telefon Michała. Policyjni technicy będą próbowali odzyskać skasowane zapisy. Prawdopodobnie tego dnia (lub następnego) odbyły się policyjne przesłuchania uczniów-napastników, kilku innych uczennic z II f oraz kilku nauczycieli z gimnazjum.

24.10 (wt) Uczniowie-napastnicy nadal chodzą na lekcje, dyrektor szkoły udaje, że nic się nie wydarzyło. Oficjalnie nikt nie mówi o samobójstwie Ani oraz o jego przyczynach, trwa oczekiwanie na wyniki śledztwa. Wielu uczniów gimnazjum dowie się o zdarzeniu dopiero z mediów. Do szkoły dociera już w tej sprawie lokalny Dziennik Bałtycki. Reporterka rozmawia z dyrektorem gimnazjum Mirosławem Michalskim, następnego dnia ukazały się wypowiedzi dyrektora: „Na pierwszej lekcji nauczyciel wuefu rozmawiał z dziewczynkami z tej klasy. Były zrozpaczone. Cała klasa została objęta opieką psychologiczną i pedagogiczną na trzeciej lekcji.” Pada pytanie na temat okoliczności pozostawienia klasy bez opieki: „Dlaczego w piątek klasa, w której doszło do tragedii, pozostawiona była na lekcji bez nauczyciela? – Klasa nie powinna zostać bez opieki. Nauczycielka języka polskiego miała w tej klasie dwie lekcje. Na pierwszej wyszła na apel. Jej obowiązkiem było poproszenie innego nauczyciela, który prowadził lekcje w sąsiedniej sali, żeby co jakiś czas zajrzał i sprawdził, jak sprawuje się klasa. Nie wiem, czy to zrobiła. Gdy wróciła na drugą lekcję, dowiedziała się o tym, co zaszło. Powiadomiła wychowawczynię, która zadzwoniła do domu dziewczynki, żeby się dowiedzieć, czy uczennica dotarła bezpiecznie do domu. Rozmawiała z kimś z jej rodziny. Tylko tyle wiem.” Nauczyciele mówią, że nie dochodziły do nich żadne sygnały, wskazujące na to, że dziewczynce już wcześniej dokuczano, dyrektor potwierdza: „Nic na to nie wskazywało. Była to wychowawczo trudna klasa, ale wychowawczyni i pedagodzy na bieżąco pracowali z uczniami, żeby wyjaśnić pojawiające się problemy. Połowa klasy znała się jeszcze ze szkoły podstawowej. Ta dziewczynka nie sprawiała problemów. I z drugiej strony – nie mieliśmy sygnałów, żeby potrzebowała jakiejś pomocy. Z tego co wiem, była pogodna.” Dziennik Bałtycki jako część Polskapresse pyta też o kampanię Szkoła bez przemocy, której patronuje, a do której przyłączyło się Gimnazjum nr 2: „Nie wycofamy się z akcji. Jeżeli dzieci z innych klas będą chciały o tym porozmawiać, zorganizujemy spotkanie z psychologiem i pedagogiem. Po południu dyrektor telefonicznie przekazuje do kuratorium informację o fakcie samobójstwa uczennicy. Informację przekazuje wizytatorowi swojej szkoły, przy czym przemilcza zdarzenie z piątku, tłumaczy, że „to prywatna sprawa i nie ma związku z sytuacją w szkole”.

25.10 (śr) Dziennik Bałtycki na pierwszej stronie donosi: Szkolne upokorzenie doprowadziło do samobójstwa czternastolatki. Jest to też główna informacja w lokalnym radiu. Rano dyrektor gimnazjum Mirosław Michalski jeszcze raz zwraca się z informacją do kuratorium. Tym razem wysyła faks do wicekurator oświaty Ireny Pancer, w którym informuje że „tragedia uczennicy może mieć związek z tym, co się zdarzyło w klasie w ostatni piątek”. Irena Pancer podkreśliła później, że „dyrektor szkoły za późno poinformował kuratorium o sytuacji w swojej placówce, tym bardziej że w poniedziałek rano czynności śledcze w gimnazjum zaczęła prowadzić już policja”. Rano policja zatrzymuje uczniów-napastników: 3 w szkole, a 2, którzy nie przyszli na lekcje – trochę później w domach. W tym samym czasie, gdy dokonywane są zatrzymania, policja podaje do wiadomości publicznej swoje ustalenia w zwięzłym komunikacie: „Pod nieobecność nauczyciela do 14-letniej dziewczynki podeszło kilku chłopców. Wyciągnęli ją pod tablicę, a kiedy się im wyrwała przewrócili ją na ławkę. Dwóch z nich trzymało dziewczynkę, a dwaj zdjęli spodnie i bieliznę, dotykając miejsc intymnych. Używali przy tym słów wulgarnych. Piąty całe, bardzo brutalne zajście nagrywał za pomocą telefonu komórkowego. Wszystko przez kilkanaście minut obserwowało 20 nastolatków, nikt z nich nie pomógł dziewczynie. Zapłakana 14-latka uciekła z lekcji do domu. Nie rozmawiała o zajściu z rodzicami. Dzień później odebrała sobie życie.” Media podają również podobną relację Jarosława Sykutery z biura prasowego KWP w Gdańsku: „Podczas nieobecności nauczyciela pięciu kolegów 14-latki z klasy doprowadziło dziewczynkę do innej czynności seksualnej. Najpierw zaprowadzili ją pod tablicę, gdy im się na moment wyrwała, złapali ją i rzucili na ławkę. Napastnicy zdjęli z niej ubranie, zaczęli dotykać w miejsca intymne, symulować stosunek płciowy, wulgarnie się wyrażali. Jeden z napastników nagrywał wszystko na telefon komórkowy. Dziewczynce próbowały pomóc jej koleżanki z klasy, napastnicy byli jednak silniejsi. 14-latce udało się jednak wyrwać z rąk kolegów i uciec do domu. Po powrocie nauczycielki uczniowie, którzy byli świadkami zdarzenia, opowiedzieli jej, co zaszło, a ta poinformowała wychowawczynię klasy. Wychowawczyni zadzwoniła też do domu poszkodowanej i poinformowała o wszystkim 19-letniego brata ofiary, myśląc, że rozmawia z ojcem. Wieczorem 14-latka powiedziała koleżance, która odwiedziła ją w domu, że do szkoły już nie wróci i że popełni samobójstwo. W sobotę rano rodzice po wejściu do pokoju córki znaleźli ją martwą.” Z policyjnych ustaleń wynika jednoznacznie, że 5 gimnazjalistów jest winnych molestowania seksualnego Ani. Zatrzymani uczniowie zostają poddani kilkugodzinnemu przesłuchaniu na komendzie policji. Początkowo są hardzi, pewni siebie, o prześladowaniu Ani opowiadają w kategoriach dobrej zabawy. W końcu jednak zaczynają się łamać i w obecności szkolnego psychologa przyznają się do wszystkiego, łącznie z obnażeniem Ani i symulowaniem stosunku. Gdy okazało się, że nie wrócą na noc do domu już rozpłakali się. Po „udzieleniu obszernych wyjaśnień” trafiają do policyjnej izby dziecka; mówi się, że najwyższy możliwy wyrok w przypadku osób poniżej 17 roku życia to pobyt w domu poprawczym do ukończenia 21 roku życia, drugą skrajnością jest umorzenie sprawy. Tymczasem pod szkołą pojawiają się dziennikarze, kamery. Dyrektor Michalski zakazuje uczniom rozmawiać z mediami pod groźbą nagany, niczego im nie wyjaśniając. Jak ustalił Dziennik, z uczniami w szkole nikt nie rozmawia na temat zdarzenia – ani nauczyciele, ani psycholog, a uczniowie zachowują się, jakby nic się nie stało i ten stan rzeczy jest zgodny z intencjami dyrekcji. Dyrektor Michalski odpowiada na pytania gładkimi zdaniami i udaje, że kontroluje sytuację: „Do tej pory w naszej szkole nie dochodziło do żadnych incydentów. Spróbujemy odkryć, gdzie popełniliśmy błąd, ale nie zamierzam nikogo oskarżać i szukać winnych na siłę.” Na schodach przed szkołą zapłonął znicz, przyniósł go „zbulwersowany mieszkaniec Trójmiasta” (niektórzy mówią, że ojciec Ani). Dyrektor usuwa znicz sprzed szkoły, tłumacząc, że to nie jest odpowiednie miejsce. W końcu nakazuje dziennikarzom opuścić budynek szkoły. Po zatrzymaniu 5 uczniów zjeżdżają pod gimnazjum członkowie ich rodzin – głównie ojcowie, starsi bracia – i nie ukrywają wściekłości. Ojciec Łukasza: „Chłopak jest słabego zdrowia, a traktują go jak przestępcę”; ojciec Mateusza: „Morderców z dzieci robicie! A mój syn tylko tę dziewczynę podszczypywał. Takie rzeczy są u dzieciaków normalne. Czy za naszych czasów tego nie było?”; ojciec Dawida: „Ona podobno już wcześniej planowała samobójstwo.” Wystąpienia i okrzyki ojców i starszych braci pełne agresji i lekceważenia dla powagi sytuacji pojawiają się w relacjach tv: „No, jak to dzieci, trochę się poszarpali i tyle”; „Policja chyba nie ma co robić! Niech się zajmie tymi, co narkotyki w szkole sprzedają.” Taka postawa robi w społeczeństwie zdecydowanie negatywne wrażenie. W gimnazjum doszło do spotkania przedstawicieli władz miasta – wiceprezydent Gdańska ds. oświatowych Katarzyna Hall, dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego Regina Białousów oraz przedstawicieli Kuratorium Oświaty w Gdańsku. Władze lokalne wydają się popierać dyrektora Michalskiego oraz jego linię wyciszania sprawy. Katarzyna Hall, wychodząc, zaatakowała dziennikarzy: „Państwo robicie tu niepotrzebną sensację. Tę sprawę trzeba wyciszyć”, wyraziła też poparcie dla dyrektora Michalskiego: „Pozwólmy działać dyrektorowi tak, by szkoła mogła wreszcie powrócić do normalnego funkcjonowania.” Regina Białousów: „Ustalamy na spokojnie, jak można pomóc tym dzieciom i chcemy tym dzieciom pomóc, i proszę dać nam szansę. Wszyscy jesteśmy w szoku. (...) 3 listopada jest spotkanie dyrektorów placówek na temat agresji, myśmy tam mieli omawiać te problemy. W tym momencie, po tej tragedii tam zostanie wypracowany program na bazie tego przypadku i podobnych w kraju.” (o spotkaniu dyrektorów 03.11 będzie jeszcze mowa w dalszej części). Pomorska wicekurator oświaty Anna Lis również uważa, że z tragedii robi się „niezdrową sensację”, mówi o trwającej w szkole wizytacji: „Trwa ustalanie szczegółów tego zdarzenia, zarówno przez policję, jak i kuratorium” i dodaje: „Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego zostaliśmy tak późno powiadomieni o sprawie.” Dyrektor Michalski z uporem oficjalnie nie uznaje związku przyczynowo-skutkowego między zdarzeniem w pozostawionej bez opieki klasie, a samobójstwem uczennicy. Zamiast przekazać informacje o zachowaniu uczniów zatrzymanych przez policję za molestowanie seksualne, próbuje skierować uwagę na rzekome osobiste problemy Ani: Do nauczycieli, ani do dyrekcji nie dotarły, żadne informacje, że dziewczynka mogła mieć już wcześniej jakieś osobiste problemy. Była to klasa, w której pojawiały się tak zwane normalne problemy wychowawcze dotyczące kłopotów w nauce, tyczące rozmów na lekcji, tyczące pojedynczych wagarów, czy zachowań, które kolidowały ze szkolnym regulaminem. Na przykład spożywanie posiłków, czy picie napojów podczas lekcji.” Wyjaśnia też wcześniejszą decyzję o usunięciu znicza sprzed szkoły: „Uważam, że schody przed szkołą nie są miejscem do postawienia znicza, tragedia nie rozegrała się tutaj, dokonała się w domu rodzinnym i miejscem odpowiednim do uczczenia tego dziecka i pamięci o nim jest grób, w którym spocznie.” Zwracają uwagę niekonsekwencje w wyjaśnianiu powodu nieobecności nauczycielki w klasie. Mowa jest o wyjściu polonistki na apel lub przygotowywaniu przez nią apelu w czasie feralnej lekcji. Dyrektor przyznaje, że nie powinno być takiej sytuacji (pozostawienia klasy bez opieki), ale i on, i inni nauczyciele konsekwentnie przemilczają informację o tym, że w tym samym czasie większość klas była pozostawiona bez opieki. Nie wyjaśniły tej sprawy wizytujące szkołę władze miasta ani przedstawiciele kuratorium, a dopiero kontrola MEN. Uczniowie prawdopodobnie zostali nastawieni przeciwko dziennikarzom, przy czym swój stosunek do nich demonstrują na swój sposób. Wychodzący ze szkoły gimnazjaliści wyzywają dziennikarzy: hieny, pokazują środkowym palcem fucki, a także wykrzykują HWDR – zawołanie wymyślone i przekazywane od rana, będące sparafrazowanym hasłem młodzieży HWDP, a oznaczające w wersji sparafrazowanej: huj w dupę radiostacji. Opinie, które dziennikarzom udało się jednak zebrać wśród gimnazjalistów, pozwalają nieco wniknąć w to środowisko oraz zrozumieć, dlaczego nikt nie zareagował na krzywdę wyrządzaną koleżance: „Kolesie chcieli się popisać przed pozostałymi. To niezła beka tak obmacać dziewczynę. Chcieli pokazać, że są zajebiści”; „Wszyscy się nabijali, nikt nie sądził, że laska tego nie wytrzyma”; „Robi się takie filmy na komórki: bójki ustawiane, walenie konia w kiblu, ci chcieli zrobić coś jak byk!” Wyjaśnienie dotyczące filmów potwierdza też koleżanka Dawida, która zgadza się o nim opowiedzieć, stojąc na przystanku tramwajowym: „Normalny kolo. Przecież to na niby było, taki dżakas. Dawid i Willy nie pierwszy raz jakieś jaja wkręcali. Wysyłali to na maksiora” (Willy to ksywa Mateusza). Media przytoczyły też słowa mamy Ani, które w wielu komentarzach wzbudziły zdziwienie: „Nie wiem, co się w tej szkole stało. Wiem, że nie zdążyłam pomóc. Nikogo nie chcę obwiniać i niech inni tego nie robią, jeśli nie znają do końca przebiegu zdarzeń” i jeszcze: „Straciłam dziecko, ale nie chcę, by inne matki spotkało to samo. Nie obwiniajcie nikogo, dopóki nie będziecie pewni.” Ojciec Ani: „Ania była szczególnie wrażliwym dzieckiem. To, co się wydarzyło było dla niej tak straszne, że jej świat runął.” Następnego dnia w Gazecie Wyborczej ukazał się artykuł pt. Matka 14-letniej samobójczyni: Napiszcie, że nie winię chłopców podający jeszcze jedną podobną wypowiedź mamy Ani: „Córka nie interesowała się chłopcami. Była bardzo skromna, nawet wstydliwa. Krępowała się, by odsłonić choćby kawałek brzucha. W szkole szło jej przeciętnie, ale wszystko nadrabiała pilnością... Do końca życia nie wybaczymy sobie, że nie domyśliliśmy się, że tam w szkole stało się coś tak poważnego. Napiszcie, że nie winię za śmierć córki tych chłopców, ani ich rodzin. Zadzwonię do ich matek, żeby wiedziały.” W wypowiedziach tych doszukiwano się głównie strachu przed wpływowymi sąsiadami. „Strach przed sąsiadami, jakaś inna przyczyna samobójstwa – spekulacjom nie było końca” – tak tę atmosferę wspomniano w prasie w rocznicę tragedii. „Dlaczego mama Ani nie czuje żalu, złości, wściekłości, żadnych tego typu uczuć, które by w takiej sytuacji były całkowicie zrozumiałymi?” pyta dziennikarka Gazety Wyborczej w swoim blogu i przytacza, co powiedział jej ojciec Ani: „Stało się, co się stało, ale my tu mieszkamy i chcemy żyć w zgodzie z sąsiadami.” Próbka internetowej dyskusji na temat reakcji rodziców Ani: „Dziecko nie żyje, a oni myślą o sąsiadach??? – Na kaszubskiej wsi myśli się wyłącznie o sąsiadach, dzieci jest dużo...” Niezależnie od swoich źródeł empatia wyrażana przez przeżywającą największą tragedię matkę kontrastuje z egoizmem drugiej strony, rodzice zatrzymanych gimnazjalistów: Nic nie będziemy komentować. Zostawcie nas w spokoju, zanim dojdzie do następnej tragedii! Dziennikarka opisująca tę sprawę w blogu przytacza rozmowę z jednym z ojców: „Nie byłoby żadnej afery, gdyby koleżanki Ani jej nie rozpętały. To one naopowiadały głupot i policja w nie wierzy. Mój syn jest niewinny. – Nie brał udziału w tym zdarzeniu? – Brał, ale jest niewinny.” Tego dnia po południu obydwoje rodzice Ani zostali przewiezieni do szpitala karetką pogotowia, doznali oni głębokiego szoku. Arogancja gdańskich władz (Hall uciszająca media z wściekłą miną) oraz rodziców uczniów-napastników robi w społeczeństwie nieprzyjemne wrażenie. Retoryka „wyciszania sprawy” została od razu podchwycona przez politycznych przyjaciół wiceprezydent Katarzyny Hall we władzach lokalnych i powiązanych z PO działaczy społecznych. Dodajmy, że wysoki gdański urzędnik od „wyciszania” niewygodnych spraw, Katarzyna Hall to obecnie minister edukacji narodowej w rządzie Tuska. Wyciszenie musiało wydawać się tej pani szczególnie ważne przed wyborami samorządowymi 12.11 w mieście rządzonym przez PO i znanym z afer w oświacie. Po negatywnych komentarzach Hall przeprosiła za tę wypowiedź 02.11 jeszcze przed wyborami, jednak jako należąca do lokalnego establishmentu żona Aleksandra Halla nie musiała obawiać się konsekwencji. Aleksander Hall (PO) to wszak bliski partyjny kolega prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza (PO), który ją mianował. Przykłady komentarzy dotyczących tej sprawy i ogólnie gdańskiej edukacji z lokalnych for: „Poparcie dla PO i obecnego prezydenta Gdańska uzależniam od zwolnienia z funkcji pani Hall. Moi znajomi mówią to samo, będę też wszystkich do tego namawiał. Ta wypowiedź i ogólnie stosunek do całej sprawy zbulwersował nie tylko mnie.”; „Mincewicz siedzi, ale pozostawił godnego siebie następcę – Białousów. To co się dzieje obecnie w oświacie zawdzięczamy szefom o niskiej moralności i braku godności. A władze prezydenckie co robią?” (ten ostatni komentarz dotyczy afery korupcyjnej z początku 2006).

26.10 (cz) Znicze pojawiają się przed bramą wejściową, stamtąd nie może ich usunąć dyrektor. Od środy dyrektor Mirosław Michalski wykonuje coraz bardziej chaotyczne ruchy: kręci w sprawie przyczyny nieobecności nauczycielki na feralnej lekcji; obsesyjnie stara się oddzielić uczniów od dziennikarzy, tak jakby bał się wydostania się złej opinii o sobie i swojej szkole; zakazuje uczniom uczestniczenia w pogrzebie Ani, który odbędzie się nazajutrz. Zgodnie z ustaleniami władz miasta z poprzedniego dnia od rana do szkoły zostają skierowani psychologowie z Centrum Interwencji Kryzysowej PCK w Gdańsku. Jest to instytucja finansowana m.in. z budżetu miasta, jej kierownikiem jest psycholog Krzysztof Sarzała. Celem CIK jest przeciwdziałanie przemocy i niesienie pomocy ofiarom przemocy. Psychologowie z CIK rozmawiają z uczniami i nauczycielami. Minister edukacji Roman Giertych zaapelował, by piątek był dla szkół w całym kraju dniem żałoby (szczegóły poniżej). Pomorski kurator oświaty Adam Krawiec wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec polonistki, która była odpowiedzialna za uczniów w czasie feralnej lekcji oraz wychowawczyni klasy II f, która zlekceważyła sygnały o zdarzeniu. Polonistka pozostawiła klasę bez opieki oraz sfałszowała wpis w dzienniku, zaznaczając, że lekcja została przeprowadzona. Sprawą śmierci Ani zainteresowała się też prokuratura. Prokuratura Rejonowa w Gdańsku podjęła czynności sprawdzające w sprawie ewentualnej odpowiedzialności osób dorosłych w związku z samobójstwem 14-letniej uczennicy. Chodzi o ustalenie, czy osoby odpowiedzialne za opiekę nad dziećmi w gimnazjum (nauczyciele) dopełniły swoich obowiązków i czy naraziły dziewczynkę na niebezpieczeństwo bezpośredniej utraty życia, bądź uszczerbku na zdrowiu, a więc czy doszło do złamania przepisów kodeksu karnego. Szkołę wizytuje przedstawiciel MEN, dyrektor departamentu nadzoru oświatowego Ryszard Szubański. Wypowiedzi Szubańskiego kontrastują z usprawiedliwiającymi i wyciszającymi komentarzami władz lokalnych, a jednocześnie są spokojne i wyważone: „Dotarłem do tego, że w znacznej części zostały zaniedbane obowiązki służbowe przez pana dyrektora. Także nauczycielki nie dołożyły – moim zdaniem, ale to wszystko wymaga wyjaśnienia szczegółowego – starań, szczególnie dla realizacji funkcji opiekuńczej. Nauczyciele mają trzy funkcje – dydaktyczną, wychowawczą i opiekuńczą, i funkcja opiekuńcza była wykonywana z nienależytą starannością. (...) Odebrałem, że oni (nauczyciele) mają duże poczucie winy takiej obiektywnej. Że jako nauczyciele obwiniają się na pewno w dużej części za to, co się stało. Patrzyłem dziś na nich, jako na ludzi, którzy mają duże wyrzuty sumienia. Natomiast co do odpowiedzialności dyscyplinarnej, nie chciałbym się tutaj wyrażać, ponieważ mogłoby to być odbierane jako sugerowanie stanowiska komisji dyscyplinarnej.” Za „radą” dyrektora departamentu Szubańskiego późnym popołudniem dyrektor Michalski przyznaje, że cała sytuacja go przerosła i podaje się do dymisji, a Katarzyna Hall dymisję przyjmuje. Zgrzyt polega na tym, że władze miejskie dopiero co poinformowały, że na razie nie będzie decyzji personalnych. Oficjalna wypowiedź Ryszarda Szubańskiego: „Sam podjął taką decyzję, choć byliśmy zdania, że nie powinien pozostać na tym stanowisku.” Tymczasem 5 gimnazjalistów zostało doprowadzonych na przesłuchanie do Sądu Rejonowego w Gdańsku, Wydział Rodzinny i Nieletnich (tzw. sąd rodzinny). Gimnazjaliści zostali doprowadzeni i później wyprowadzeni z sali przy użyciu tzw. prowadnic, przeciwko czemu protestowali rodzice i adwokaci. Kajdanki, zgodnie z przepisami, można stosować po ukończeniu 15. roku życia. Posiedzenie sądu rozpoczęło się w południe i trwało wiele godzin. Gimnazjaliści zeznawali oddzielnie, przekonywali sąd, że zajście było mniej drastyczne, niż opisano to w mediach, jednak ich zeznania okazały się sprzeczne. Późnym popołudniem sąd zadecydował o zastosowaniu środka zapobiegawczego w postaci umieszczenia podejrzanych w ośrodkach wychowawczych na 3 miesiące. W tym czasie będzie toczyć się postępowanie wyjaśniające w ich sprawie. Początkowo ustalono, że każdy z nich miał trafić do innego ośrodka, by uniemożliwić im ustalenie jednej wersji wydarzeń. Ze względu na brak miejsc w ośrodkach wychowawczych spędzili jeszcze kilka dni w policyjnej izbie dziecka. W końcu trafili do dwóch schronisk dla nieletnich: Dawid i Arek – do schroniska w Gdańsku; Łukasz, Michał i Mateusz – do schroniska w Chojnicach. Gdy wyprowadzano ich z sali sądowej, zakrywali twarze. RMF FM podało: „Patrząc na nich, można było odnieść wrażenie, że nie dotarło do nich, co się stało i jakie ma to konsekwencje.” Do akcji wkraczają adwokaci i zapowiadają odwołanie się od postanowienia sądu. Ciekawe jest to, że na razie nikt nie kwestionuje tego, że incydent z molestowaniem seksualnym miał miejsce. Gazeta Wyborcza dowiedziała się, że rodzice gimnazjalistów i ich adwokaci chcą udowodnić, iż nie było bezpośredniego związku między śmiercią Ani a jej poniżaniem i molestowaniem w szkole. Chcą też wykazać, że tragedia w dużej mierze była skutkiem zaniedbania ze strony nauczycieli – bo polonistki nie było w klasie, gdy rozgrywał się dramat. Adwokat mówi: „Anna miała już wcześniej próby samobójcze. Tak mówią rodzice mojego klienta. Miała poważne problemy emocjonalne związane z sytuacją rodzinną. Czy zachowanie chłopców w ścisły sposób wiąże się z jej straszną tragedią? Moim zdaniem to nie jest oczywiste.” Linię przerzucenia odpowiedzialności na zaniedbania nauczycieli potwierdza jeden z adwokatów w wypowiedzi dla RMF FM, mówiąc że „będzie dążył do tego, by przekonać sąd, że to nie chłopcy są winni tego co się stało, a szkoła i nauczyciele.” Dopiero później zostanie przyjęta jednolita linia obrony, zgodnie z którą molestowanie seksualne w ogóle nie miało miejsca, sygnalizuje to już ta wypowiedź innego adwokata dla Radia Gdańsk: „Dziś na policji chciały zeznawać uczennice z tej klasy, których zdaniem zdarzenie w klasie miało inny przebieg, niż przedstawiono to w środkach masowego przekazu. Z tego co wiem, nie przesłuchano ich.” Ustalenia policji dotyczące przebiegu incydentu będą w miarę rozwoju sprawy wielokrotnie kwestionowane. Warto więc pamiętać, że powstały one na podstawie zeznań uczniów-napastników i uczniów-świadków złożonych tuż po tragedii. Zeznania te były składane w obecności rodziców lub psychologa, następnie zostały odczytane i podpisane przez uczestników przesłuchania – wymagają tego przepisy i policyjne procedury. Portal Interia.pl podał, iż zdaniem policjantów dowody zebrane w sprawie są na tyle mocne, że chłopcy trafią do poprawczaka. Łatwo się domyślić, że adwokaci od momentu przejęcia sprawy zajmą się kompleksowo tym, aby wszelkimi sposobami ratować swoich klientów. Mieści się w tym dyskredytowanie Ani (zasada amerykańskich adwokatów „obwiniaj ofiarę”, ang. blame the victim), podważanie dowodów i świadków oskarżenia, powoływanie świadków potwierdzających wersję obrony, wpływanie na zeznania pozostałych świadków, tworzenie w mediach obrazu sprawy korzystnego z punktu widzenia obrony, wytworzenie presji społecznej na wyrok korzystny dla klientów (a przynajmniej skompensowanie presji społecznej na surowy wyrok). Uprzedzając fakty, warto może już w tym miejscu zastrzec, że w tej sprawie nie będzie szybkich rozstrzygnięć ani spektakularnych przełomów. Zgodnie z polskimi standardami sądowymi kolejne sprawy będą ciągnąć się bez końca, całe lata. Informacje, jakie będą przedostawać się z kolejnych posiedzeń i rozpraw zza zamkniętych drzwi, będą pochodziły głównie od adwokatów gimnazjalistów, czyli siłą rzeczy będą mało wiarygodne. Niezależnie od tego, jacy świadkowie zostaną przesłuchani i jakie dowody przedłożone, adwokaci jak mantrę będą powtarzać zgodnie z zarysowaną na początku linią: zdarzenie miało inny przebieg, niż przedstawiono to w mediach (trochę inny czy diametralnie inny? jakiego aspektu dotyczy ta inność? – określenie ‘inny’ pozostaje niesprecyzowane), molestowania seksualnego nie było (ale były „końskie zaloty” a wręcz „typowe końskie zaloty” – w ten sposób można opisać każdą sytuację, która nie jest gwałtem w ścisłym znaczeniu i uzasadnić to stwierdzenie własną interpretacją określenia ‘molestowanie seksualne’, skądinąd „typowe końskie zaloty” to chyba ciągnięcie za warkocz?). Za pomocą takiego ezopowego języka adwokaci będą z łatwością manipulować dziennikarzami, dla których cenne jest każde zdanie, które można dorzucić do suchego newsa, więcej zaś nie powiedzą, zasłaniając się tajemnicą, postępowanie toczy się wszak za zamkniętymi drzwiami...

Apel Ministra Edukacji Narodowej
Zwracam się do Dyrektorów wszystkich szkół w Polsce o zarządzenie dnia 27 października 2006r. dniem żałoby w szkołach w związku z tragiczną śmiercią Ani, uczennicy Gimnazjum Nr 2 w Gdańsku.
Proszę Dyrektorów szkół, aby w tym dniu:
  • o godzinie 11.00 odbył się w szkołach apel, w czasie którego uczniowie minutą ciszy uczczą tragiczną śmierć Ani,
  • na budynku szkoły umieszczona została flaga państwowa Rzeczypospolitej Polskiej przewiązana kirem,
  • odwołane zostały wszelkie organizowane na terenie szkoły imprezy artystyczne i rozrywkowe,
  • w ramach zajęć wychowawczych przeprowadzone zostały odpowiednie lekcje wychowawcze na temat solidarności z ofiarami agresji.
Roman Giertych

27.10 (pt) Rano Wydział Edukacji Urzędu Miasta Gdańska dementuje informację o zakazie udziału uczniów Gimnazjum nr 2 w pogrzebie Ani; w gimnazjum skrócono zajęcia, aby uczniowie mogli wziąć udział w pogrzebie. Szkołę ponownie wizytuje dyrektor Wydziału Edukacji Regina Białousów, aby wyjaśnić, co właściwie się tam dzieje. W TOK FM zostaje nadany reportaż, który jest już tylko przyczynkiem do stosunków panujących w Gimnazjum nr 2. Reporterzy dotarli do uczennic, które już wcześniej padały ofiarą molestowania seksualnego ze strony innych uczniów (zdaniem tych uczennic przypadki napastowania dziewcząt są tam na porządku dziennym). W jednej klasie był przypadek, w którym sprawa dotarła do rodziców uczennicy. Mama tej uczennicy doprowadziła do tego, że dyrektor w końcu ukarał naganą ucznia, który dopuścił się molestowania. Jednak gdy reporterzy zwrócili się do dyrekcji z pytaniem, czy w przed tragedią Ani zdarzały się w szkole przypadki molestowania seksualnego, padła odpowiedź: „Nigdy. Oczywiście, że nie.” Mimo wyłaniającego się obrazu rażących zaniedbań, zagubienia i chowania głowy w piasek, Mirosław Michalski wykonuje jeszcze próbę ratowania własnej skóry, usiłując zbierać podpisy uczniów pod listem domagającym się pozostawienia go na stanowisku dyrektora. Uczniowie z Kiełpina, rozmawiając z dziennikarzami, mówili, że tego dnia dyrektor uspokajał ich i sam miał łzy w oczach. Kuzyn Łukasza a jednocześnie krewny Ani, który potem w sądzie będzie świadczył o niewinności Łukasza, bo na jego weselu między Łukaszem a Anią nie było nieporozumień, mówi: „Założę się, że ciocia nie ma pretensji. Nawet do telewizji to powiedziała. (...) Łukasz ma czternaście lat, nie jest żadną bestią. On podkochiwał się w Ani. I jeśli nawet przez niego popełniła samobójstwo, to przez jego głupotę, a nie zwyrodnienie.” Rozgorączkowany młodszy brat Michała gotów jest każdego przekonać jak było naprawdę: „Jego brat podobał się bardzo Ani. Ale nie mógł z nią chodzić. Ania to ładna dziewczyna i pewnie szybko by z nim zerwała. A wtedy straciłby twarz i śmiałaby się z niego cała klasa. Ona z kolei podobała się Łukaszowi, to on wpadł na pomysł, żeby ją zaczepić na lekcji. Był zły, bo nie chciała z nim chodzić. Zaczęli ją szarpać. Na początku się śmiała. To była zabawa. Zaczęła się złościć, kiedy zobaczyła, że brat wszystko nagrywa. Wtedy zaczęła chować się pod ławkę, a oni ją szarpali w swoją stronę i ściągnęli jej spodnie na tyle, że było widać trochę tyłka. Wtedy, jak zobaczyli, że zaczyna płakać, puścili ją i ona wybiegła. Dlatego klasa nie zareagowała, bo to trwało chwilę. Jakieś dwadzieścia minut, to był moment. Może przysiąc, jeśli mu nie wierzę. Taką wersję zdarzeń zamieszczał też w postach na Wirtualnej Polsce, żeby wszyscy wiedzieli.” Część z powyższych wypowiedzi i relacji zebrali dziennikarze, którzy od rana kręcą się po Kiełpinie, polując na informacje dla swoich redakcji. O 14.30 odbył się pogrzeb Ani. Mszę odprawił metropolita gdański, arcybiskup Tadeusz Gocłowski, w uroczystościach pogrzebowych wzięło udział prawie 1000 osób. Podczas mszy arcybiskup powiedział m.in.: „Wasza szkoła stała się sławna nie z racji waszych sukcesów w nauczaniu, sporcie, kulturze, ale stała się sławna na skutek klęski zniszczonego człowieczeństwa, najpierw poniżonego i doprowadzonego do śmierci.” Wicepremier, minister edukacji narodowej Roman Giertych stwierdził, że „Ania popełniła samobójstwo w obronie swej godności.” Śmierć Ani spowodowała szeroką debatę na temat skali przemocy w polskich szkołach i możliwości naprawy polskiego szkolnictwa. Zapowiedzi określonych działań padły m.in. z ust premiera i marszałka Sejmu (działania ministra edukacji są dalej opisane szczegółowo). Premier Jarosław Kaczyński zapowiedział spotkanie z wybranymi ministrami w celu omówienia działań dotyczących przeciwdziałania przemocy w szkole. Marszałek Sejmu Marek Jurek zapowiedział debatę w sprawie przemocy w szkole na najbliższym posiedzeniu Sejmu.

W piątek rano uczniowie Gimnazjum Nr 2 wywiesili plakat, który zaraz zniknął, kolejna wskazówka, że szkoła najwyraźniej nie radzi sobie z sytuacją (zdjęcie: RMF FM)

Program ministra Giertycha

Już 25.10.06 (śr) wypowiedział się ówczesny minister edukacji narodowej Roman Giertych: „Wydarzenia w Gdańsku uzasadniają konieczność zrobienia zdecydowanego porządku. Jeśli nie wyrzucimy bandytów z polskich szkół, to nie będziemy w stanie uchronić tych, którzy chcą się normalnie uczyć.” Niezależnie od opinii politycznych o Romanie Giertychu oraz od jego kontrowersyjnych decyzji takich jak tzw. amnestia maturalna trzeba przyznać, że postanowił odważnie zmierzyć się z problemem przemocy w szkołach mimo ogromnego oporu materii całej pedagogicznej kliki. Małym przyczynkiem do funkcjonowania tego środowiska a jednocześnie do ludzkiej głupoty niech będzie wypowiedź nauczycielki z innej gdańskiej szkoły do swoich uczniów 26.10, w dzień po nagłośnieniu zdarzenia w Gimnazjum nr 2, a przed podaniem się do dymisji dyrektora Michalskiego: „Jak ja to zobaczyłam w telewizji, to aż się popłakałam. Jak ta dziewucha mogła to dyrektorowi naszemu kochanemu zrobić?!” Przerośnięty system biurokratyczny chętnie przyjąłby wielomiesięczną debatę, nowy program doszkalania nauczycieli pełen nowoczesnych terminów typu ADHD, mobbing, bullying, dęte akcje profilaktyczne, w których mogliby za publiczne pieniądze wykazywać się rozmaici działacze (często krewni i znajomi królika) czy pomniejsze reformy niegroźne dla systemu, ale pozwalające utrzymać oświatę w stanie permanentnego zamętu. Jednak Giertych jako minister edukacji spoza tego systemu pierwszy rzucił tej klice wyzwanie i podjął próbę zrobienia czegoś konkretnego. Zaczął od sprawy podstawowej na zdrowy rozsądek, czyli od próby odbudowania autorytetu nauczyciela i dyscypliny ucznia. Przełamał urzędniczy optymizm i liberalną poprawność polityczną, mówiąc głośno to, o czym myśleli wszyscy: „Dzisiaj uczeń jest świętą krową, która w ogóle nie podlega żadnej karze.” Zapowiedział debatę na temat sensu dalszego istnienia gimnazjów, co dotychczas było w kręgach oficjalnych tematem tabu. Minister Giertych zapowiedział przygotowanie programu o nazwie Zero tolerancji dla przemocy w szkole. Program zakładał zapobieganie eskalacji chuligaństwa m.in. poprzez konsekwentne karanie uczniów już za drobne wykroczenia i naruszenia regulaminu szkoły. Zapowiedziano wprowadzenie kar polegających na pracach społecznych na rzecz szkoły lub lokalnej społeczności, szkół o zaostrzonym rygorze jako środka dyscyplinującego pośredniego w stosunku do zakładów wychowawczych i poprawczych, zakaz używania telefonów komórkowych przez uczniów na lekcjach, zakaz noszenia wyzywających strojów i makijażu przez uczniów w szkole, wprowadzenie jednolitego stroju (mundurków), wizytację szkół przez „trójki”: przedstawiciel kuratorium, przedstawiciel organu prowadzącego, policjant. Zapowiedziano też, że rodzice będą odpowiadali za szkody materialne i krzywdy moralne spowodowane przez dzieci. Prosystemowe polskie media zajadle atakowały rząd PiS walczący z nadmiernie uprzywilejowanymi korporacjami. W szczególności atakowały koalicyjnego ministra edukacji traktowanego przez nie z wyższością. I tym razem kroki ministra edukacji stały się oczywiście pożywką dla mediów i opozycji, choć nie od razu. Jak to często miało miejsce w różnych kwestiach politycznych, pierwsza odpowiedź mediów była jeszcze nieskoordynowana. W antyrządowych telewizjach można było usłyszeć niezwykłe wtedy głosy względnego poparcia np.: „Patrząc na to, co dzieje się w polskiej szkole, trudno nie przyklasnąć rządowym propozycjom. Pytanie tylko, ile z tych propozycji pozostanie po wyborach samorządowych.” Minister Giertych 30.10 zapowiedział, że program oficjalnie zaprezentuje 03.11 właśnie w Gimnazjum Nr 2 w Gdańsku, ponieważ sprawa tragicznego w skutkach upokorzenia Ani przez szeroki oddźwięk społeczny stała się symbolem problemów polskiego szkolnictwa z przemocą. Zdaniem ministra: „To miejsce symboliczne dla całej Polski. To nie jest tylko sprawa tego gimnazjum, to nie jest sprawa Gdańska. Dlatego właśnie tam powinny paść słowa, które chcę powiedzieć.” Związana z PO wiceprezydent Gdańska Katarzyna Hall od początku próbowała torpedować plany ministra Giertycha, zaczęła od stworzenia nieistniejącego problemu z miejsca ogłoszenia programu i prób wywołania wokół tego zdarzenia afery politycznej. Już 31.10 media poinformowały o liście Katarzyny Hall do ministra Giertycha: „Szum medialny, z którym mieliśmy do czynienia podczas wydarzeń będących konsekwencją tragicznej śmierci Ani jest dla uczniów szkodliwy. Spotkanie poza murami szkoły pozwoli nie naruszać powoli normującej się sytuacji w szkole. Naprawdę chętnie wymienimy z Panem Premierem nasze opinie co do proponowanego programu walki z przemocą w szkole. Zapraszamy na konferencję dyrektorów z 206 placówek edukacyjnych poświęconą właśnie tym problemom, która odbędzie się 3 i 4 listopada w Krynicy Morskiej” Roman Giertych odpowiedział na list: „To skandal. Przez pierwsze dni samorząd próbował schować sprawę Ani pod dywan. Przecież pani wiceprezydent współodpowiada politycznie za to, co stało się w gdańskim gimnazjum. Przecież dyrektora Gimnazjum Nr 2 wybrało miasto Gdańsk. Nie poddam się takim bulwersującym apelom. W piątek stawię się w gimnazjum i przedstawię program «Zero tolerancji».” Minister Giertych mówił też: „Pani prezydent napisała, że do szkoły wraca normalność. Ta szkoła nie była normalna. Warto, by pani prezydent sobie to uświadomiła. Śmierć Ani dlatego jest symboliczna, gdyż to, co jest normą postępowania w polskich szkołach – a co nie jest normalne – spotkało się z reakcją dziecka, które tej normy nie zaakceptowało w odniesieniu do siebie, gdyż godziła ona w godność człowieka.” Zdaniem ministra osobną sprawą jest to, czy media, przy okazji prezentacji programu w Gimnazjum nr 2, powinny rozmawiać z uczniami szkoły. Katarzyna Hall stwierdziła na to: „Przykro mi słyszeć takie komentarze, ale trudno, cóż nam pozostaje. Minister edukacji ma przecież prawo odwiedzić podległą sobie szkołę.” W kreowaniu tej afery Hall była wspierana przez powiązane z PO lokalne środowiska. Regina Białousów z UM: „Wszędzie, tylko nie do tej szkoły. To nie jest dobry pomysł. Psychologowie twierdzą, że teraz musi nastąpić proces normalizacji życia szkoły”. Kierownik CIK Krzysztof Sarzała wsparł panią Hall opinią: W najbliższych tygodniach wszelkie nadzwyczajne zdarzenia w szkole mogą prowadzić do eskalacji emocji towarzyszących zaistniałym dramatycznym wydarzeniom.” Ostatecznie 03.11 minister najpierw spotkał się z dyrektorami szkół w Krynicy Morskiej, a prezentację swojego programu przeprowadził, tak jak planował, w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku. Tv pokazała transparent powieszony na ogrodzeniu szkoły o treści: „Kampania Giertycha kosztem niewinnie oskarżonych dzieci!” W czasie wizyty ministra edukacji Romana Giertycha w Gimnazjum nr 2 towarzyszył mu wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski. W czasie rozmowy nauczycieli z ministrem, która odbyła się przy okazji, wiceprezydent Gdańska Katarzyna Hall broniła pedagogów i uczniów gimnazjum przed odpowiedzialnością za zaniedbania, które doprowadziły do samobójstwa Ani. Informacje o tym epizodzie podaje Mirosław Orzechowski w swoim blogu: „Zdumiewająca i napastliwa była rozmowa nauczycieli z ministrem. Nikt nie czuł się winnym w tej sprawie. Kiedy postulowaliśmy rozwiązanie klasy, w której stał się dramat, lub choćby przeniesienie winnych chłopców do innej szkoły, pani Katarzyna Hall mówiła, że «Ania popełniła samobójstwo nie w szkole, a w domu i nie ma potrzeby wyciągać z tego tak daleko idących wniosków».” Ciekawostką jest informacja podana przez Fakt, iż dalsza część konferencji w Krynicy Morskiej przeszła w nocną zabawę zakrapianą alkoholem, a gdański magistrat na pobyt pedagogów w hotelu Continental wydał 50 tys. zł... Minister Giertych zaprzeczył, że wprowadzenie programu Zero tolerancji dla przemocy w szkole ma związek z wyborami samorządowymi. Część założeń programu przy udziale rządzącego PiS została zrealizowana, dalsze kroki zostały utrudnione przez zawirowania polityczne. Początkowo w komentarzach internetowych było zauważalne szerokie poparcie dla tych planów (także wśród niemałej części środowiska szkolnego – uczniów i nauczycieli), natomiast media i opozycja po krótkim czasie skoordynowały się i już wspólnie pomysły ministra Giertycha poddały totalnej, pozamerytorycznej krytyce i ośmieszeniu (np. słynne drwiny z „trójek giertychowskich”), samego Giertycha traktując nieomal jak wcielenie diabła.

2004: Krzysztof Mincewicz, Regina Białousów, Waldemar Nocny ustalają listę szkół i przedszkoli do likwidacji – czy kierują się tylko interesem społecznym? Wątek polityczny: w gdańskim samorządzie, w którym grupę trzymającą władzę stanowi PO w ścisłych związkach z SLD, wielokrotnie wypływały afery korupcyjne, dotyczy to szczególnie gdańskiej edukacji. Tak kochana przez media i „poprawna politycznie” partia PO okazuje się poprawna tylko z wierzchu, a układy jak choćby warszawski, krakowski, gdański nie są tylko wymysłem tzw. „oszołomów”, choć dzięki dobremu zakonserwowaniu tych układów wpadają tylko płotki i tylko czasem, a szefowie partii są w najgorszym przypadku wysyłani na wakacje do Europarlamentu (vide: Paweł Piskorski) (zdjęcie: NaszeMiasto.pl)

Kwestia odpowiedzialności dorosłych

27.10 minister edukacji Roman Giertych złożył do wojewody pomorskiego Piotra Ołowskiego wniosek o odwołanie pomorskiego kuratora oświaty Adama Krawca ze stanowiska, opierając się na wnioskach z kontroli MEN, która wykazała nieprawidłowości i zaniedbania w nadzorze pedagogicznym na terenie województwa pomorskiego. Wojewoda, który formalnie powołuje i odwołuje kuratora, postanowił wstrzymać się z decyzją: „Zanim coś postanowię, chcę zapoznać się sam z wnioskami, jakie powstały po wizycie w szkole pracowników ministerstwa edukacji i spotkać się z kuratorem.” Kilka dni zajęło samo doprowadzenie do spotkania wojewody i kuratora. Tymczasem w związku z postępowaniem dyscyplinarnym wobec nauczycieli z Gimnazjum nr 2 wszczętym 26.10 przez Adama Krawca 31.10 rozpoczął pracę Rzecznik Dyscyplinarny Kuratorium Oświaty. Ma on zbadać w jakim stopniu zaniedbali swoje obowiązki były dyrektor, polonistka i wychowawca klasy II f z Gimnazjum nr 2. Rzecznik działa niemal jak prokurator – przesłuchuje świadków i oskarżonych, bada dokumenty i – jeśli uzna kogoś za winnego – przedstawia „akt oskarżenia” komisji dyscyplinarnej ds. nauczycieli przy wojewodzie pomorskim. Najwyższą karą jest wydalenie z zawodu nauczycielskiego czyli dożywotni zakaz wykonywania zawodu. 03.11 goszczący w Gdańsku minister edukacji Roman Giertych zapowiedział powołanie przez wojewodę pomorskiego specjalnej komisji – zespołu do oceny sprawowania nadzoru pedagogicznego nad Gimnazjum nr 2 w Gdańsku. Decyzja w sprawie ewentualnego odwołania ze stanowiska pomorskiego kuratora oświaty, o co wcześniej wnioskował minister Giertych, miała zostać podjęta po zakończeniu prac komisji. Przewodniczącym zespołu został sam wojewoda pomorski Piotr Ołowski. W skład komisji weszli przedstawiciele MEN, kuratorium oświaty i Urzędu Wojewódzkiego. 25.11 na zakończenie prac komisji podano, że wykazała ona jedynie niewielkie uchybienia, które nie są na tyle istotne, by miały być powodem dymisji kuratora. 14.12 odbyło się pierwsze posiedzenie komisji dyscyplinarnej ds. nauczycieli przy wojewodzie pomorskim w sprawie osób odpowiedzialnych za uczniów w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku. Komisja orzekła konsekwencje dyscyplinarne między 19.12 (Michalski) a 28.12 (Maria K.). Komisja orzekła wobec Mirosława Michalskiego (były dyrektor gdańskiego gimnazjum), polonistki Marii K. (zostawiła klasę bez opieki i sfałszowała wpis w dzienniku), nauczycielki z klasy obok (miała doglądać pozostawionej klasy w trakcie nieobecności polonistki) i wychowawczyni Romany B. kary nagany z ostrzeżeniem z wpisem do akt na okres 3 lat (nie ujawniono uzasadnień). Oznacza to, że ukarany nauczyciel przez 3 lata nie może ubiegać się o żadne stanowisko kierownicze w oświacie, kara stanowi też podstawę do odebrania premii, nagród i dodatków, ale tu decyzja należy do dyrektora szkoły. Nauczyciele mają prawo odwołać się od kar w okresie 2 tygodni. Były to niskie kary w odniesieniu do możliwości komisji dyscyplinarnej. Komisja dysponuje wachlarzem kar od różnych form nagany, przez zwolnienie z pracy, zwolnienie z pracy z zakazem przyjmowania ukaranego do pracy w zawodzie nauczycielskim w okresie 3 lat od ukarania, aż po wydalenie z zawodu nauczycielskiego. Niski wymiar orzeczonych kar stał się kolejną kością niezgody między ministerstwem edukacji a pomorskim kuratorium oświaty bezpośrednio podlegającym wojewodzie pomorskiemu. 10.01 pomorski kurator oświaty Adam Krawiec podał się do dymisji, oświadczając PAP: Zrezygnowałem z zajmowanego stanowiska ze względów osobistych. Po dymisji Krawca funkcję tę sprawowała jako p.o. pomorskiego kuratora oświaty Anna Lis. 22.01 wiceminister edukacji wypowiadał się na temat sprawy 5 gimnazjalistów. Nie chciał odpowiadać na pytanie o ich winie, pozostawiając ocenę zebranego materiału sądowi, natomiast decyzję komisji dyscyplinarnej, która zakończyła sprawę byłego dyrektora i nauczycielek z Gimnazjum nr 2 w Gdańsku upomnieniami nazwał skandalem: „Mam nadzieję, że kiedy prokurator rozwinie postępowanie i pojawią się w tej sprawie nowe okoliczności będziemy mogli spodziewać się bardziej surowych decyzji. Wiem, że dyrektor zrezygnował na własną prośbę z funkcji, ale nadal pracuje w szkole. To niedopuszczalne i jest to przykład, jak nie powinno się postępować w takich sytuacjach, czego nie powinno się robić, żeby nie mówić młodzieży «ok, nic się nie stało».” 23.01 minister edukacji Roman Giertych złożył wniosek do premiera Jarosława Kaczyńskiego o odwołanie wojewody pomorskiego Piotra Ołowskiego. Wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski powiedział na konferencji prasowej, że wniosek związany jest z odmową przez pana wojewodę współpracy z ministrem edukacji. Orzechowski poinformował także, że wojewoda pomorski upoważnił kuratora do przyjęcia postanowienia komisji dyscyplinarnej dla nauczycieli, która ukarała dyrektora Gimnazjum nr 2 i pracujących tam nauczycieli upomnieniami. Wiceminister zauważył, że wojewoda zrezygnował z zaskarżenia decyzji komisji dyscyplinarnej i skierowania jej do ponownego rozpatrzenia. Nie może być tak, że wojewoda odmawia współpracy w tak rażących przypadkach, które w sposób jaskrawy położyły się cieniem na polską edukację. podkreślił Orzechowski. Po południu wojewoda pomorski Piotr Ołowski wystosował oświadczenie w sprawie wniosku ministra edukacji narodowej o odwołanie go. Nie zgadza się w nim z zarzutem braku współpracy z resortem (oświadczenie wojewody poniżej). 30.01 RMF FM podało, że MEN i kuratorium oświaty (po dymisji Adama Krawca stanowisko kuratorium jest zbieżne z MEN) uważa, że wina byłego dyrektora i nauczycieli z Gimnazjum nr 2 nie jest współmierna do kary – orzeczone kary dyscyplinarne są zbyt niskie. Z kolei jedna z nauczycielek odwołała się od kary. Komisja dyscyplinarna miała jeszcze raz przeprowadzić postępowanie, przy czym przed komisją mieli stanąć także inni nauczyciele z tego gimnazjum, którzy w tym dniu pozostawili uczniów samych w klasach. Nie mam informacji o rezultatach drugiego postępowania. 26.02 wojewoda Piotr Ołowski został odwołany przez premiera, przy czym premier nie zdecydował się na ujawnienie powodów odwołania. Odpowiedzialnością nauczycieli za śmierci Ani interesowała się też prokuratura, która 26.10 podjęła czynności sprawdzające. 16.05 postępowanie prokuratury zostało umorzone z powodu braku wniosku o ściganie ze strony pokrzywdzonych (rodziców Ani). W Gimnazjum nr 2 po dymisji Mirosława Michalskiego z funkcji dyrektora powołano na to stanowisko jako osobę pełniącą obowiązki dyrektora Andrzeja Borna. Mirosław Michalski nadal pracuje w tym gimnazjum jako nauczyciel języka polskiego, a jego żona uczy geografii. 02.02 dyrektorem została Małgorzata Perzyna (z kuratorium). Małgorzata Perzyna jest też nauczycielem informatyki. Andrzeja Borna przesunięto na stanowisko wicedyrektora, na którym pozostał tylko przez miesiąc. Później Born pozostał w szkole jako nauczyciel wf. Polonistka Maria K. przeszła na emeryturę. Była wychowawczyni II f Romana B. od lutego nie jest wychowawczynią, została przewodniczącą zespołu ds. promocji szkoły.

03.11.06: wojewoda pomorski Piotr Ołowski spotkał się z wicepremierem, ministrem edukacji narodowej Romanem Giertychem, który przybył do Gdańska, aby ogłosić program „Zero tolerancji dla przemocy w szkole (zdjęcie: Pomorski Urząd Wojewódzki)
Oświadczenie wojewody w sprawie wniosku Ministra Edukacji Narodowej
W związku z informacją dotyczącą wniosku Ministra Edukacji Narodowej Romana Giertycha o odwołanie mnie ze stanowiska Wojewody Pomorskiego chciałbym odnieść się do przedstawionych zarzutów. Nadużyciem jest cytowany fragment mówiący o odmowie mojej współpracy z Ministerstwem. Wspólnie z wicepremierem Romanem Giertychem 3 listopada 2006 roku podjęliśmy decyzję o powołaniu zespołu, który miał za zadanie zbadać czy w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku sprawowany był należyty nadzór pedagogiczny. Zespół działał równolegle z Rzecznikiem Dyscyplinarnym Kuratorium Oświaty. W skład Zespołu, któremu przewodniczyłem, wszedł również pracownik Ministerstwa Edukacji Narodowej – pani Agnieszka Zielińska. We wnioskach końcowych prac Zespołu, nie znalazł się zapis, świadczący iż w działaniach Kuratora Oświaty można było dopatrzyć się zaniedbań mogących skutkować Jego odwołaniem. Powołanie wspólnego zespołu z przedstawicielem ministerstwa, który wypracował ostateczne stanowisko również w kwestii kuratora, trudno nazwać brakiem woli współpracy.
Piotr Ołowski
Wojewoda Pomorski

Postępowanie wyjaśniające do momentu wypuszczenia 4 gimnazjalistów

Sprawa 5 gimnazjalistów, którzy dopuścili się molestowania seksualnego koleżanki z klasy, doprowadzając ją do samobójstwa, posuwała się powoli. 24.11.06 przed sądem rodzinnym w Gdańsku rozpoczęło się sądowe śledztwo (postępowanie wyjaśniające) w tej sprawie. Sąd rodzinny w przypadku czynów karalnych popełnionych przez nieletnich pełni w tym przypadku rolę analogiczną do prokuratury w przestępstwach kryminalnych popełnionych przez dorosłych. Posiedzenia sądu w tej sprawie odbywały się za zamkniętymi drzwiami (były niejawne). Wyłączenie jawności w sprawach dotyczących nieletnich jest wymogiem prawnym. Rezultatem takiego postępowania może być skierowanie go na drogę poprawczą (rezultatem może być umieszczenie w poprawczaku), na drogę opiekuńczo-wychowawczą (rezultatem może być dozór kuratora) lub umorzenie postępowania. Postępowanie poprawcze prowadzi do orzeczenia kary poprawczaka, kary w zawieszeniu lub uniewinnienia. Sprawę prowadziła przewodnicząca Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Gdańsku, sędzia Hanna Ostaszewska. Wstępne zarzuty sądu rodzinnego wobec 5 gimnazjalistów to popełnienie 3 czynów karalnych: zbiorowe przymuszenie Ani do poddania się innej czynności seksualnej, czyn lubieżny z małoletnią oraz znęcanie się, którego skutkiem było targnięcie się osoby pokrzywdzonej na życie. Sąd Okręgowy przy okazji rozpatrywania zażaleń adwokatów na zatrzymanie gimnazjalistów zwrócił uwagę na niewłaściwe kwalifikacje prawne ich czynów. Sprawców zbiorowego przymuszenia ściga się tylko na wniosek osoby pokrzywdzonej (w tym przypadku złożyć by go musieli rodzice Ani, a nie złożyli), czyn lubieżny z małoletnią nie wchodzi w grę, gdy małoletni jest też jego sprawca. Pod wpływem Sądu Okręgowego, sąd rodzinny wycofał się z wcześniejszych kwalifikacji prawnych i przyjął ogólnie, że gimnazjaliści są zdemoralizowani i teraz prowadzi postępowanie wyjaśniające, aby ustalić stopień owej demoralizacji. Przesłuchano świadków, głównie uczniów z klasy II f, pracowników szkoły, krewnych Ani oraz krewnych podejrzanych gimnazjalistów. Zbadano dowody. Sąd dysponował też zeznaniami (wyjaśnieniami) złożonymi na policji przez podejrzanych gimnazjalistów i pozostałych uczniów II f tuż po tragedii, które były dla podejrzanych gimnazjalistów niekorzystne. Doniesienia w mediach pojawiały się głównie przy okazji kolejnych przesłuchań świadków m.in. 27.11, 14.12, 15.12, 11.01, 25/26.01, 01.02, 22.02, 15.03. Postępowanie zakończyło się 20.04.07. Informacje o przebiegu sprawy trafiające do mediów pochodziły głównie od adwokatów 5 gimnazjalistów, którzy asekuracyjnym prawniczym językiem konsekwentnie starali się stwarzać w społeczeństwie wrażenie, że oskarżenia wobec ich klientów są bezpodstawne. Przykładowe stwierdzenia jednego z adwokatów po przesłuchaniach 14.12, w trakcie których przesłuchano 6 uczniów-świadków z II f: „Nie mogę zdradzić, co zeznali ci uczniowie. Ale nie mówili o seksualnych zachowaniach, bo nie mogli mówić o czymś, czego nie było...”; „Zdarzenia miały inny przebieg i inaczej wyglądały niż dotychczas informowano”; inny adwokat stwierdził, iż z zeznań wynika, że dziewczynka „podszczypywała i robiła małe prowokacje” wobec chłopców.

Wspólna linia obrony gimnazjalistów zakładała, że incydent molestowania seksualnego Ani na lekcji w ogóle nie miał miejsca. Interesujące jest prześledzenie indywidualnego tworzenia wokół poszczególnych gimnazjalistów aury niewinności skwapliwie podchwytywanej przez środowiska zainteresowane ich szybkim wypuszczeniem oraz umorzeniem sprawy. I tak: Mateusz jest kuzynem Ani, a jest jasne i oczywiste, że kuzyn by jej nie skrzywdził; Michał był w szkole dopiero półtora miesiąca, co więcej Ania go „interesowała” (nie chciał, aby koledzy o tym wiedzieli, ale za dokuczanie potem przepraszał), a on „interesował” Anię, o czym świadczy to, że czasem razem odrabiali lekcje (może Michał filmował incydent w dobrej wierze – na pamiątkę wspólnych zabaw zgranej kiełpińskiej paczki?); na korzyść Dawida przemawia z kolei fakt, że jest najmniejszy z piątki gimnazjalistów, podobno nie jest jeszcze wystarczająco rozwinięty do zalotów (?), jak twierdzi jego adwokat – w czasie incydentu „całkiem przypadkowo znalazł się w pobliżu grupy chłopców i nie tylko nie napastował Ani, lecz pomógł jej wstać, gdy się przewróciła”; nieco później okazało się, że i Łukasz jest niewinny, jest o tym święcie przekonany świadek Sławomir H., gdyż Łukasz i Ania w lipcu byli na jego weselu (niezależnie) „i nie było między nimi żadnych nieporozumień”. Nie natknąłem się w materiałach na jakiś szczególny symptom niewinności Arka, ale jest za to zbiorowa opinia wskazująca na niewinność całej czwórki uczęszczającej z Anią do kiełpińskiej podstawówki (bez Michała), mówi pedagog z SP nr 84: „Nigdy nie sprawiali nam kłopotów. Może podczas gry w piłkę któryś przeklął” (z tego prosty wniosek, iż chłopcy pozytywnie się wyróżniali! – przeciętni nastolatkowie z podstawówki przeklinają znacznie częściej). Dla obserwatorów tej sprawy są to dość znane „rewelacje”, w jednym miejscu większość z nich przytoczyły w styczniu 2007 bliźniacze tygodniki Polityka i Newsweek Polska. I tak w Polityce 3/07 ukazał się artykuł Coraz mniej winni? Dokładniejsza lektura artykułu z tygodnika adresowanego do inteligencji i porównanie z faktami pokazuje skalę manipulacji (niewątpliwie nie jest to odosobniony przypadek manipulacji, a przeciwnie – sączy się nam ona z mediów na co dzień, ale to już inny temat). Oto kilka kwiatków. „Psycholodzy wskazują, że nie można mieć pewności, iż Ania chciała się zabić. Może nie sądziła, iż tak się to skończy” – autor zupełnie pomija fakt, że Ania zamknęła się w pokoju na klucz i wybrała dość pewną „męską” metodę odebrania sobie życia. „Reszta uczniów nie reagowała. Ale nie było tak, że cała klasa stała i się przyglądała. Niektórzy byli zajęci własnymi sprawami i niewiele widzieli” – niezupełnie, początkowo wszyscy widzieli to samo, gdyż zeznania pokrywają się do momentu zaciągnięcia Ani pod tablicę, dopiero w drugiej drastycznej części incydentu, gdy doszło do obnażenia dziewczynki i symulowania stosunku, nagle wszyscy zajęli się swoimi sprawami (nie mówią, że nic się nie działo, tylko że oni dalej nie widzieli); prawdopodobieństwo takiego nagłego spadku zainteresowania jest znikome, ale prawdopodobieństwo krycia kolegów – całkiem duże dla każdego, kto wie trochę o funkcjonowaniu klasowej społeczności. „Do klasy zajrzał a to nauczyciel, a to sprzątaczka, żeby uciszyć rozbrykane towarzystwo” – nauczycielka zajrzała tuż po wyjściu polonistki odpowiedzialnej za uczniów, a sprzątaczka zajrzała po całym 20-minutowym incydencie, gdy Ani już nie było, w trakcie incydentu zawsze jeden z napastników stał przy uchylonych drzwiach na czatach; zdanie autora artykułu jest jednak formalnie poprawne i sugestywnie pokazuje, że w klasie po prostu nie mogło dziać się nic złego, nie mówiąc o ciepłym określeniu „rozbrykane towarzystwo”. Szkoda zachodu na dalszy przegląd chwytów i sztuczek, tygodnik inteligentów próbuje jeszcze dowieść, że właściwie to chłopcy za pomocą „nie bardzo finezyjnych” zaczepek zabiegali o względy Ani, a uchodziła ona za najładniejszą dziewczynę w klasie. Pokażę jeszcze tylko, w jak subtelny a jednocześnie punktowy sposób autor ujmuje uchybienie, którego – nawet w jego opinii – w końcu jednak dopuścili się sprawcy molestowania Ani: „Podczas tamtej lekcji polskiego miała dość zaczepek, jakaś nieuchwytna granica została przekroczona.” Pytanie tylko czy inteligenckość naszej elity w tego typu poronionych wywodach nie sięga już bruku (bynajmniej nie „nieuchwytnie”), ale to już inny temat... W tej sprawie stanowisko „opiniotwórcze” prezentuje również Newsweek Polska 3/07 w artykule Prawo do prawdy. Ten tygodnik skierowany jest do segmentu inteligentów o nieco mniej wyrafinowanej inteligencji, toteż wali bardziej z grubej rury oraz otwarcie kpi z logiki. Przytaczam poglądowe fragmenty (dociekliwi łatwo dotrą do pełnych oryginałów cytowanych artykułów).
Ci, którzy rzekomo ponoszą odpowiedzialność za samobójstwo Ani, gimnazjalistki z Gdańska, od trzech miesięcy są uwięzieni – i dopiero teraz na światło dzienne wychodzą podstawowe fakty. Na przykład taki, że być może wcale nie są winni, a wymiar sprawiedliwości RP w majestacie prawa i przy aplauzie opinii publicznej skrzywdził piątkę dzieci. (...) Pewne jest, że w sobotę 21 października Ania pomagała swojej babci w przygotowaniach do imienin. Po południu wróciła do domu, a półtorej godziny później znaleziono ją w pokoju z zaciśniętą na szyi skakanką. Pewne jest też, że dzień wcześniej w trakcie jednej z lekcji nauczycielka wyszła z klasy, pozostawiając uczniów samych. Wiadomo, że podczas nieobecności nauczycielki kilku chłopców ganiało za Anią po klasie. Wiadomo też, że w pewnym momencie 14-latka zdenerwowała się i wyszła ze szkoły. (...)

Zarzut postawiony piątce gimnazjalistów sformułowano na podstawie zeznań trzech uczennic. Na przesłuchanie zostały zabrane prosto ze szkoły, bez wiedzy rodziców, a policjanci, którzy je przesłuchiwali, kazali podpisać protokół, nie odczytując im go. W zeznaniach znalazły się sformułowania, które nigdy nie padły z ust dziewczynek, co potwierdziły w sądzie. – „Przesłuchujący mnie policjant nie dał mi protokołu do przeczytania, tylko kazał podpisać. Nie wiem, co pisał, bo monitor komputera był odwrócony tak, że nic nie widziałam. Ale nigdy nie mówiłam, że chłopcy zsunęli Ani majtki razem ze spodniami, a ten pan tak zapisał” – mówi jedna z dziewczyn. Relacje uczniów z klasy Ani zapisane w zeznaniach złożonych przed sądem wyglądają inaczej niż pierwsze ustalenia policji i oficjalna wersja podana dziennikarzom. Również w rozmowie z nami wszyscy zaprzeczają, by doszło do rozbierania Ani i symulowania gwałtu. – „To była zabawa, takie końskie zaloty” – mówi jedna z uczennic. – „Chłopcy ganiali Anię po klasie, klepali ją po pośladkach, podszczypywali. Ania też ich podszczypywała, śmiała się. W pewnym momencie weszła pod ławkę. Nie wiem dlaczego, pewnie chciała przed nimi uciec. Wtedy obsunęły jej się spodnie. Ania nosiła biodrówki, jak się usiądzie, to widać stringi. Jeden z chłopaków złapał ją za szlufkę od spodni i pociągnął, a spodnie jeszcze bardziej się obsunęły o jakieś pięć centymetrów. Chłopcy śmiali się, że Ania ma fajny rowek. Potem oglądali film, który nakręcił Michał i też się śmiali. Myślę, że Anię właśnie ten film zdenerwował i dlatego wyszła ze szkoły.” Pozostałe relacje są niemal identyczne. Wszyscy podkreślają, że nawet jeśli chłopcy urazili Anię, to na pewno nie zamierzali tego zrobić. Ania lubiła chłopców, a oni ją. Spędzali ze sobą czas w szkole i poza nią. W ten sposób często ze sobą żartowali. Głupio, ale taki to już wiek. Z rozmów z uczniami wynika też, że nieprawdą jest, by Michał szantażował Anię nakręconym przez siebie filmem i że skasował go dopiero w poniedziałek, kiedy dziewczynka już nie żyła, a sprawa nabrała rozgłosu. Koledzy twierdzą, że chłopak usunął nagranie jeszcze w piątek, kiedy zrozumiał, że film mógł Anię zdenerwować. Czy na tyle jednak, by mogła popełnić samobójstwo? Koleżanki pamiętają, że Ania już wcześniej wspominała im o samobójstwie. Przyznała się, że podejmowała takie próby. Dwa razy: raz połknęła tabletki, raz próbowała zacisnąć na szyi skakankę. O próbach słyszeli też dorośli: sąsiedzi i krewni Ani. Koleżanki są przekonane, że nie miało to żadnego związku ze szkołą. Mówią, że dziewczynka przejmowała się swoją wyimaginowaną tuszą. Miewała huśtawki nastrojów: często się śmiała, by nagle wpaść w złość i przygnębienie. Jednak tymi kwestiami sąd się nie zajmuje. (...)

Krzysztof Eckert, dyrektor gdańskiego schroniska, potwierdza, że Dawid z Arkiem nie sprawiają najmniejszych problemów. Trzymają się razem, nie szukają kontaktów z innymi grupami. Do południa uczą się, po południu biorą udział w zajęciach. Oglądają telewizję, grają na Playstation. Rodzice odwiedzają ich regularnie w tzw. czerwone dni, czyli niedziele i święta. – „Wydaje mi się, że stworzyliśmy im optymalne warunki, najlepsze z możliwych„” – mówi dyrektor. – „Jedyne, czego może im brakować, to rodziny.” Rodzice twierdzą jednak, że stan psychiczny chłopców z dnia na dzień się pogarsza. Rośnie poczucie krzywdy, niezrozumienia tego, co ich spotkało. Zwłaszcza u Dawida, który (co podkreślają wszystkie dzieci) w ogóle nie brał udziału w zdarzeniu. – „Szedł w stronę kosza, kiedy Ania na niego wpadła” – mówi jedna z uczennic. – „Oboje się przewrócili, Dawid wstał, pomógł wstać Ani i tyle. Za to go zamknęli.” (...)

W opinii psychologów ze schroniska o Dawidzie czytamy: „Cotygodniowe wizyty rodziny nie kompensują w pełni silnie emocjonalnie nasyconego lęku separacyjnego. Chłopiec deklaruje liczne lęki związane z brakiem jednoznacznej wizji przyszłości i terminu opuszczenia tutejszej placówki, które podsycane są przez starszych wychowanków schroniska, dla których lęk chłopca bywa przedmiotem zabawy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w warunkach izolacyjnych stan psychiczny chłopca będzie się pogarszał, co stwarza realne zagrożenie dla jego bezpieczeństwa (myśli suicydalne).”
Autor już w punkcie wyjścia swojego artykułu dokonuje prymitywnej manipulacji logicznej. Zgodnie z definicją w Słowniku języka polskiego PWN ‘fakt’ oznacza «to, co zaszło lub zachodzi w rzeczywistości». Zdanie „fakt, że być może ...” jest więc wewnętrznie sprzeczne. Dalej mamy m.in. dość ordynarną wymówkę, iż zeznania obciążające gimnazjalistów zostały sfałszowane przez policję. Dlaczego policjanci mieliby ryzykować pracę i karierę – nie wiadomo. W historyjce przedstawionej w artykule po prostu należą oni do sił zła. Za to nawet cienia wątpliwości w autorze nie budzą świadkowie zmieniający zeznania, mimo że ich motywy są łatwiejsze do odgadnięcia. Opis incydentu podany rzekomo przez uczennicę-świadka aż kłuje w oczy naiwnością i nijak nie przystaje do szkolnej rzeczywistości w przeciętnym gimnazjum. Język tej wypowiedzi wskazywałby raczej, że była ona przygotowana przez osobę dorosłą – uczniowie nie nazywają swoich zabaw ‘końskimi zalotami’, to określenie potoczne zabarwione wyrozumiałością, którym dorośli określają niewyszukane zabawy chłopców, ‘klepanie po pośladkach’ też nie jest określeniem z języka młodzieży szkolnej. Informacje o wcześniejszych chuligańskich wybrykach 5 gimnazjalistów i dręczeniu Ani w miesiącach poprzedzających incydent autor przemilcza, wstawiając za to kolejną naiwną do bólu bajeczkę: „Ania lubiła chłopców, a oni ją.” Sprytnym wybiegiem autora jest zrobienie z zacierania śladów, jakim było skasowanie filmu, wspaniałomyślnego gestu. Dalej mamy standardowe już pogłoski o wcześniejszych próbach samobójczych Ani i 2 ogólnikowe zdania o tym, że Ania miała kompleksy i huśtawki nastrojów. Za pomocą takich ogólników u każdego można „wykazać” problemy emocjonalne, zapewne również u autora tego artykułu. Podczas gdy autor rozczula się nad losem Dawida, ja zwróciłbym uwagę na ważne słówko w przytoczonej opinii zespołu psychologów o nim: „deklaruje liczne lęki”. Zgrywanie skrzywdzonego niewiniątka to jedna z doskonale opanowanych przez młodzież strategii, może dlatego psycholodzy w swojej opinii asekurowali się właśnie słowem ‘deklaruje’. Zwalnianie z odpowiednich placówek wszystkich osadzonych nieletnich, którzy deklarują lęki, oczywiście załamałoby cały przeznaczony dla nich system wychowawczy. Autor uznał za niegodny wspomnienia fakt, iż dyrektor schroniska odciął się od zacytowanej opinii i nie podpisał jej, dlatego nie miała ona mocy prawnej.

Adwokaci od dnia decyzji sądu rodzinnego o zamknięciu 5 gimnazjalistów w schronisku dla nieletnich, czyli 26.10 (dzień po zatrzymaniu przez policję), starali się o ich wypuszczenie. Kilka dni później złożyli do sądu zażalenia na postanowienie o ich zamknięciu, które w listopadzie zostały odrzucone przez sąd ze względu na błędy, poprawione zażalenia zostały złożone w grudniu, a celem adwokatów stało się uwolnienie gimnazjalistów przed Bożym Narodzeniem. 07.12 w lokalnej prasie ukazały się teksty zaangażowane na rzecz uwolnienia gimnazjalistów ze schronisk a także otoczenia ich specjalną opieką. Gazeta Wyborcza/Trójmiasto zamieściła na pierwszej stronie artykuł pt. Ciężki los obwinionych prześladowców Ani z informacjami o przebiegu postępowania prowadzonego przed sądem rodzinnym dostarczonymi przez adwokatów gimnazjalistów oraz o warunkach w schroniskach dla nieletnich, w których przebywają gimnazjaliści. Artykuł zaczyna się retorycznie od pytania: „Czy gimnazjaliści obwiniani o doprowadzenie do samobójstwa Ani z Kiełpina wyjdą na wolność przed Bożym Narodzeniem? Dowiemy się tego już za tydzień. Adwokaci wczoraj rozpoczęli batalię o ich uwolnienie.” Wyborcza przytacza relację ze sprawy 5 gimnazjalistów podaną przez jednego z adwokatów: „Postępowanie prowadzone przed sądem rodzinnym nie dało dotąd dowodów, że doszło do obnażenia Ani i pozorowania gwałtu. Przesłuchani dotychczas uczniowie i nauczyciele nie potwierdzają takiej wersji. Co koledzy Ani najprawdopodobniej zrobili? Przytrzymali dziewczynkę, ściągnęli jej trochę spodnie, tak że widoczny był kawałek pośladka i nagrywali to na kamerę telefonu komórkowego. Zachowanie chamskie, paskudne, ale nie bandyckie. I mimo wszystko chyba nie powód do samobójstwa.” Dalej gazeta informuje nieściśle o samych gimnazjalistach: „Trzej chłopcy przebywają w Gdańsku, dwaj – w Chojnicach. Problem w tym, że gimnazjaliści bardzo źle znoszą pobyt w gdańskim schronisku. Są tam podobno źle traktowani przez innych nastolatków. Dwójka trzymana w Chojnicach nie ma powodów do narzekań.” Dokładniej: w Gdańsku byli Dawid i Arek a w Chojnicach – Łukasz, Michał i Mateusz. W sprawę zaangażował się Krzysztof Sarzała, kierownik CIK, instytucji, której władze Gdańska już 25.10 zleciły pomoc psychologiczną dla Gimnazjum nr 2. Gorliwość Sarzały jest o tyle ciekawa, że instytucja, którą kieruje, specjalizuje się głównie w niesieniu pomocy ofiarom przemocy. Wyborcza w ramach wspomnianego artykułu publikuje oświadczenie Krzysztofa Sarzały: „Docierają do mnie informacje, że sytuacja chłopców zamkniętych w gdańskim schronisku jest rzeczywiście bardzo trudna. Nie mam wątpliwości, że powinni ponieść karę za to, czego się dopuścili wobec Ani, ale nie można ich narażać na niebezpieczeństwo. Oni nie pochodzą z rodzin patologicznych, wcześniej nie sprawiali poważnych problemów wychowawczych. Prosto ze szkolnego korytarza trafili w miejsce, gdzie często trzymani są młodzi, ale już doświadczeni i bezwzględni kryminaliści. Przecież schroniska dla nieletnich to odpowiednik aresztu tymczasowego. Ci chłopcy nie wiedzą co ich czeka, poddani są subkulturze więziennej. Dokładnie nie wiemy co się dzieje za murami tej placówki, bo to miejsca niedostępne dla osób z zewnątrz. Obawiam się jednak, że może dojść do kolejnego nieszczęścia.” W podobnym tonie pisze tego dnia Dziennik Bałtycki, który pierwszy poinformował o zdarzeniach w gdańskim gimnazjum: „Zarówno szkoła, jak i pomorski kurator oświaty oraz psycholodzy, nie sprzeciwiają się powrotowi do klasy pięciu czternastolatków z Gimnazjum nr 2 w Gdańsku, którzy trafili do ośrodków wychowawczych obwinieni o przyczynienie się do samobójczej śmierci koleżanki. Dziś zażalenie adwokatów na umieszczenie chłopców w schroniskach dla nieletnich rozpatrzy Sąd Rodzinny. (...) Nieoficjalnie wiadomo, że zatrzymani czternastolatkowie są w fatalnym stanie psychicznym i przejawiają skłonności samobójcze. Nie wiadomo jednak, czy wpłynie to na decyzję sądu.” Dalej zamieszczone są wypowiedzi osób zaangażowanych w sprawę. Pomorski kurator oświaty Adam Krawiec: „Gimnazjum jest przygotowane na przyjęcie uczniów. Klasa Ani znajduje się pod stałą opieką psychologiczną, została tam wykonana naprawdę ogromna praca.” Wicedyrektor Gimnazjum nr 2: „Jeśli sędziowie zgodzą się na zwolnienie chłopców, a ich rodzice nie będą szukać innej szkoły, jesteśmy gotowi na przyjęcie naszych uczniów. Na pewno damy sobie radę, potrzebny nam jest tylko spokój. Zamierzamy objąć całą piątkę terapią psychologiczną.” Fragment rozmowy z Krzysztofem Sarzałą: „– Czy zatrzymani gimnazjaliści powinni po tym, co się stało, wrócić do swojej szkoły? – Tak. Potrzebne jest im bezpieczne lądowanie. Mówi się jednak, że sąd nie zgodzi się na zwolnienie chłopców przed świętami. Jeśli tak się stanie, zamierzam wystosować do mediów list otwarty. – Chce pan bronić gimnazjalistów? – To są jeszcze dzieci, które fatalnie znoszą pobyt w ośrodku. Słyszałem o umieszczeniu jednego z 14-latków na kilka dni w karcerze, w którym był tylko materac. O rozbieraniu do naga pod pretekstem szukania narkotyków. O płaceniu słodyczami za powstrzymanie się od bicia. Obawiam się o tych chłopców.” W następnych dniach po tej akcji medialnej Sarzała potwierdził, że będzie organizował jakąś formę presji społecznej na uwolnienie gimnazjalistów. 19.12 sędziowie Sądu Okręgowego w Gdańsku wydali orzeczenie uchylające zażalenia adwokatów na umieszczenie 5 gimnazjalistów w schronisku dla nieletnich i utrzymujące w mocy decyzję sądu rodzinnego. Rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku, sędzia Rafał Terlecki oświadczył: „Jedną z przesłanek jest trwające postępowanie przygotowawcze i przesłuchania świadków.” Od tej decyzji nie ma odwołania. W tej sytuacji adwokaci złożyli wnioski o zwolnienie gimnazjalistów na przepustkę na święta, natomiast Krzysztof Sarzała 20.12 opublikował zapowiadany społeczny apel o uwolnienie gimnazjalistów. Wraz z kilkoma środowiskami społecznymi wystąpił do prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku z emocjonalnym apelem-listem otwartym w sprawie uwolnienia uczniów ze schroniska dla nieletnich (szczegóły poniżej). W ramach tej akcji gdański hufiec ZHP zgłosił swoje poręczenie i zaoferował sprawowanie nadzoru nad gimnazjalistami (?) Według sędziego Rafała Terleckiego apel kierowany do mediów nie musi być brany pod uwagę przez niezawisły sąd. Ostatecznie gimnazjaliści nie dostali przepustki na święta – ich wydania odmówiły oba ośrodki, w których przebywali gimnazjaliści, gdyż nie minęły wymagane przepisami 3 miesiące pobytu. Przewodnicząca gdańskiego sądu rodzinnego, sędzia Hanna Ostaszewska: „To nie jest przejaw niczyjej złej woli, ale konieczność stosowania się do obowiązujących przepisów. W tego typu zakładach przepustka jest formą nagrody za sprawowanie. Ci chłopcy w schroniskach przebywają zbyt krótko, by możliwa była miarodajna ocena ich zachowania.”
List otwarty w sprawie zatrzymanych gimnazjalistów

Czujemy się zobowiązani do zabrania głosu w sprawie, która jest konsekwencją zajść w Gimnazjum Nr 2 w Gdańsku. Dotychczas angażowaliśmy się w działania, których celem było jak najlepsze zaopiekowanie się poszkodowanymi, obecnie zawodowa czujność każe nam zatroszczyć się o chłopców, którzy – w dużej mierze – sprowokowali zdarzenie i bez wątpienia przyczynili się do tragedii.

Jesteśmy głęboko poruszeni i zaniepokojeni postępowaniem organów wymiaru sprawiedliwości. (...) Prawdziwie obawiamy się o dalszy los uczniów umieszczonych od blisko dwóch miesięcy w schroniskach dla nieletnich. Łukasz, Mateusz, Michał, Dawid i Arkadiusz, wprost z korytarzy szkolnych zostali zabrani i osadzeni w trybach „machiny”, która przeznaczona jest dla bezwzględnych przestępców. (...) Są zamknięci, pozbawieni kontaktów z najbliższym środowiskiem, są zastraszani, poniżani, upokarzani. I zwyczajnie: cierpią.

Żyjemy w głębokim przekonaniu o nieadekwatności wymierzonych przez organ władzy sądowniczej działań i o tym, że są one awychowawcze, amoralne i anachroniczne. Są absurdalnie niezgodne z pedagogiką i psychologią wychowawczą XXI wieku.

Mimo iż nie mamy wyczerpujących informacji o przebiegu feralnych zdarzeń, jakie miały miejsce w klasie II f, to jednak jesteśmy absolutnie przekonani, że sprawcy nagabywania, nękania, a tym bardziej innych form przemocy, agresji, nadużyć szkolnych powinni ponosić konsekwencje swoich czynów. Dotyczy to także Łukasza, Mateusza, Dawida, Arka, Michała. W tym jednak przypadku proponujemy, aby konsekwencje dostosowane były do czynu, a asortyment oddziaływań wychowawczych, korekcyjnych i edukacyjnych uwzględniał wiek, profil psychologiczny, przebieg dotychczasowej kariery szkolnej i pozaszkolnej chłopców, ich wiedzę i świadomość czynów, a nade wszystko, żeby był skuteczny. Proponujemy sięgnąć po opinie pedagogów, psychologów i czerpać z bogatego katalogu narzędzi pedagogicznych, skrojonych na miarę współczesnych nauk humanistycznych.

Śmierć ich koleżanki, domaga się skruchy, zmiany zachowań, zadośćuczynienia i symbolicznej nawet naprawy, więc w takim kierunku, naszym zdaniem powinny zmierzać wysiłki odpowiednich służb i nas wszystkich.

W imieniu zespołu
Centrum Interwencji Kryzysowej PCK w Gdańsku
Krzysztof Sarzała

W styczniu 2007 o sprawie znowu robi się głośno. 10.01 pojawia się istotna informacja o odzyskaniu skasowanych filmów z telefonu. Sąd zlecił to zadanie informatykom, którzy na co dzień są biegłymi ekspertami policji. Na początku listopada policja podała, że są trudności z odzyskaniem filmu, wymaga to specjalistycznego sprzętu, którego policja nie posiada, nie można wykluczyć, że filmu nie uda się odzyskać. Gazeta Wyborcza podała później, że ostatecznie zlecenie przekazano firmie Ontrack z Katowic dobrze znanej w świecie informatycznym z odzyskiwania danych nawet w trudnych przypadkach, która do tego zlecenia stworzyła specjalne oprogramowanie. Rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku, sędzia Rafał Terlecki poinformował, że odzyskano zapis incydentu oraz kilka innych filmów. Sąd porównując film z zeznaniami świadków, ustali, czy zostało nagrane całe zajście. Pozostałe filmy mają zostać wykorzystane przez sąd do oceny stopnia zdemoralizowania gimnazjalistów. Terlecki zapowiedział, że podczas posiedzenia 11.01 sąd wyznaczy termin odtworzenia filmu (wyznaczył go na 22.01). Wiadomo też, że sąd będzie musiał podjąć decyzję dotyczącą dalszego pobytu 5 gimnazjalistów w schroniskach dla nieletnich; sędzia Rafał Terlecki: „25 stycznia mijają trzy miesiące, czyli czas na jaki chłopcy zostali umieszczeni w schroniskach. Sąd musi więc podjąć decyzję o ich wypuszczeniu lub przedłużeniu zatrzymania na kolejne miesiące.” 11.01 odbyło się kolejne posiedzenie gdańskiego sądu rodzinnego w sprawie gimnazjalistów, którzy dopuścili się molestowania seksualnego. W tym samym czasie pod budynkiem Sądu Rejonowego w Gdańsku miała miejsce pikieta w obronie gimnazjalistów. Uczestnikami byli mieszkańcy Kiełpina Górnego – zwolennicy wypuszczenia i uniewinnienia 5 gimnazjalistów. Media donosiły o 60-70 demonstrujących, ale nie potwierdzają tego zamieszczone zdjęcia, ani komentarze na forach internetowych, było raczej ok. 30 osób. Wiadomo, że byli wśród nich rodzice gimnazjalistów, widać też kilka młodych osób. Demonstracja trwała od godziny 9 do południa, w czasie posiedzenia sądu w sprawie gimnazjalistów. Demonstrujący głównie pozowali do zdjęć z seryjnie wykonanymi transparentami (2 charaktery pisma). Poza tym rozdawali ulotki z krótką informacją w obronie gimnazjalistów. W mediach pojawiła się też wypowiedź jednej z demonstrujących osób. Poniżej zestawienie materiałów dotyczących pikiety.
Treść ulotki kolportowanej w Kiełpinie Górnym przed pikietą (pisownia oryginalna)

Łukasz, Mateusz, Arek, Michał i Dawid to chłopcy z słynnego Gimnazjum nr 2 w Gdańsku tacy jak wszyscy inni spokojni, dobrzy uczniowie i koledzy z normalnych rodzin. Byli potrzebni „politykom” do realizacji swoich programów politycznych i do codziennego udziału w programach i artykułach medialnych tuż przed wyborami samorządowymi to ich pech. Media przedstawiając przejaskrawione i kłamliwe treści – wydały wyrok na 14-letnie dzieci i zrzuciły odpowiedzialność na młodzież w trudnym okresie dojrzewania. Sąd powinien być niezawisły i nie poddawać się naciskom polityków i mediów. Sąd powinien sugerować się zeznaniami naocznych świadków, którzy twierdzą zgodnie, że na lekcji nie wydarzyło nic nadzwyczajnego, zwykły harmider, gonitwy i żarty. Nikt nie zadał sobie trudu, aby zbadać, co tak naprawdę mogło skłonić Anię do takiego kroku – już nie po raz pierwszy !!!

Ufamy, że pomimo dysproporcji sił: z jednej strony Prezydent, dwóch ministrów i media, z drugiej 5-cioro przestraszonych dzieci jest szansa na to, iż sprawiedliwość zwycięży.

Pomóżmy tym biednym, bezbronnym chłopcom i upomnijmy się o prawo do uczciwego procesu i ujawnienie prawdy, protestując w dniu 11.01.2007 r. o godz. 8.30 przed Sądem Rodzinnym w Gdańsku.

Zwolennicy Prawdy

Hasła na transparentach (wg zdjęć i doniesień medialnych)
Wypuśćcie niewinne dzieci!
Znamy prawdę! Nie będziemy cicho!
Żądamy ujawnienia faktów!
To mógłby być twój syn! Żądaj prawdy!
Te dzieci to nie: szczurokundle, zwyrodnialcy ani bandyci!
Media wydały wyrok
Łatwo oskarżyć! trudno przyznać się do błędu!
Arcybiskupie gdański zawiodłeś. Wstydź się!
Kto już wydał wyrok? Politycy do polityki!
Nasze dzieci – pierwsi więźniowie polityczni IV RP!
Zero tolerancji dla fałszowania prawdy! Dawid jest niewinny!
Dawid pomógł Ani, dlaczego teraz cierpi?!

Opublikowane przez media fragmenty anonimowego oświadczenia „Przeczytaj zanim wydasz wyrok” zamieszczonego na ulotce rozdawanej podczas pikiety
Łukasz, Mateusz, Arek, Michał i Dawid to chłopcy tacy jak inni w ich wieku. To nie zwyrodnialcy i mordercy, jakich chciała ich widzieć prasa i telewizja. Tylko taki wizerunek był medialny, chętnie oglądany. Tylko gazety z takimi tytułami szybko się sprzedawały. Tylko taki ich obraz, przerysowany i nieprawdziwy pomógł niektórym politykom budować kapitał „wyborczy” i tworzyć programy polityczne. (...) W klasie z całą pewnością nie doszło do napaści seksualnej, Ania targnęła się na swoje życie, bo nie poradziła sobie z problemami, którymi nie podzieliła się z nikim. Chłopcy przebywają w schronisku, które dla nich jest jak areszt, tracą w wiarę w to, że ktokolwiek sprawiedliwie oceni ich zachowanie. W efekcie grono ofiar powiększy się o kolejnych pięć osób.

Wypowiedź jednej z demonstrujących osób, Urszuli Dziewałtowskiej
My znamy tych chłopców, oni są niewinni. Wiemy, co się zdarzyło w tej z klasie z relacji uczniów. I na pewno nie było molestowania. Było podszczypywanie, zaczepianie jak to w takim wieku u młodzieży. Ale to nie mogło doprowadzić do samobójstwa.
Hasło dotyczące arcybiskupa Gocłowskiego wyraża pretensję o słowa wypowiedziane przez niego w czasie mszy żałobnej. W komentarzach na temat pikiety zauważono oczywiście jej polityczny aspekt: rzuca się w oczy próba ugrania czegoś za pomocą retoryki antyrządowej, która musiała spodobać się mediom i rządzącemu w Gdańsku PO. Wydaje się, że to było sprytne zagranie i poniekąd wybór naturalnego sojusznika. W portalu regionalnym trojmiasto.pl ukazał się nawet artykuł pt. Sadyści czy więźniowie polityczni?

Na posiedzeniu 22.01 sąd podjął decyzję dotyczącą dalszego pobytu gimnazjalistów w schroniskach dla nieletnich oraz odtworzył materiał odzyskany z telefonu. Sąd przedłużył pobyt gimnazjalistów w schronisku dla nieletnich na następne 3 miesiące ze względów formalnych – nie dostał opinii o nich ze schronisk, w których przebywali, informując jednocześnie, że po otrzymaniu opinii decyzja ta może zostać zmieniona (opinie nadeszły następnego dnia). Zapis incydentu przez wielu obserwatorów – i to zarówno stronników winy, jak i niewinności gimnazjalistów – był traktowany jako kluczowy czy też koronny dowód w tej sprawie, dlatego powszechnie oczekiwano przełomu po wyświetleniu odzyskanego filmu. Oczekiwania były rozbudzone. Materiał odzyskany z telefonu obejrzeli tylko sędziowie, adwokaci i rodzice 5 gimnazjalistów, przy czym okazało się, że jest to jeden film trwający kilkadziesiąt sekund. Można jedynie przypuszczać, że tylko tyle udało się odzyskać, a poprzednie zapowiedzi były przedwczesne. Nie podawano więcej informacji o brakujących materiałach z telefonu, dobrze by było, gdyby ta sprawa została wyjaśniona. Po obejrzeniu filmu adwokaci twierdzili, że nie ma w nim dowodów molestowania seksualnego Ani, widać tylko „typowe końskie zaloty”, „przepychanki, szkolne wygłupy”. Adwokaci: „Zniekształcony jest dźwięk, ale widać, że dziewczyna nie była molestowana. To były takie końskie zaloty, zabawa nastolatków”; „Wydaje mi się, że to wszystko było w formie śmiechu i tego typu zachowań. Tak jak i świadkowie to przedstawiają. Nie ma tam nic, co można by zakwalifikować jako znęcanie się, już nie mówiąc o molestowaniu czy innych znamionach czynów karalnych z artykułu 200.” Matka jednego z gimnazjalistów: „Spadł mi kamień z serca. Teraz w stu procentach jestem pewna, że mój syn jest niewinny.” Jednakże z informacji dziennikarzy, którym udało się obejrzeć film, wynika, że taka interpretacja jest wątpliwa. Podobno na filmie widać, jak Ania jest szarpana i wyciągana na siłę spod ławki oraz jak 3 napastników (w tym Dawid, którego obwołano „niewinnym”) sadza a następnie kładzie ją siłą na ławce i przytrzymuje. Miesiąc później 19.02 film został pokazany rodzicom Ani. Po wyjściu z sali mama Ani płakała. Nie chciała rozmawiać z dziennikarzami. Pierwszy komentarz mamy Ani od słynnego apelu tuż po tragedii, by „nie obwiniać nikogo”, pojawił się dopiero w lipcu 2007. W odróżnieniu od początkowej powściągliwości mama Ani wyraziła przekonanie o winie chłopców, powiedziała m.in.: „tego by nikt nie wytrzymał, to było upokorzenie ponad wszelkie granice”. Ta zmiana była spowodowana dowodami, z którymi mogła zapoznać się w trakcie postępowania wyjaśniającego, w tym – właśnie filmem odzyskanym z telefonu. Na wniosek obrony 10.04 odbył się jeszcze jeden pokaz odzyskanego filmu w obecności 5 gimnazjalistów, ich rodziców i adwokatów, tym razem w formie stopklatek, ale to nie wniosło do sprawy niczego nowego. Adwokaci po tym posiedzeniu jedynie podkreślali złą jakość filmu. 25.01 sąd zapoznał się z opiniami o 5 gimnazjalistach. Wystawili im je psychologowie, psychiatrzy, pedagogowie, wychowawcy z internatów oraz tamtejsi nauczyciele. Wg tych opinii wszyscy są zdemoralizowani, przy czym dwaj prowodyrzy (Łukasz P., Michał Sz.) wykazują „wysoki stopień demoralizacji”, dwaj „pewne dysfunkcje” (Mateusz W., Arkadiusz P.), a tylko jeden „ma szansę na poprawę” (Dawid M.). Z praktyki wynika, że takie opinie sugerują karę poprawczaka dla Łukasza i Michała, karę poprawczaka z warunkowym zawieszeniem wykonania dla Mateusza i Arkadiusza oraz dozór kuratora dla Dawida. Decyzję oczywiście podejmuje sąd, opinie psychologów nie są decydujące. Druzgocąca opinia psychologów załamała rodziców gimnazjalistów. Ojciec Łukasza zemdlał na sali sądowej, słuchając zeznań świadków. Zabrało go pogotowie, ale w szpitalu okazało się, że nic mu nie jest. „Myślę, że to po prostu nerwy” – bagatelizował incydent adwokat Łukasza. Po tym zdarzeniu sąd odroczył przesłuchania świadków. Następnego dnia sąd rodzinny podjął decyzję o wypuszczeniu 4 z 5 gimnazjalistów ze schroniska dla nieletnich, w schronisku pozostał Łukasz. Sąd w ogóle nie zajął się jego przypadkiem, co z urzędu podtrzymało decyzję z 22.01 o przedłużeniu pobytu na następne 3 miesiące. Łukasz miał uzyskać najgorszą opinię spośród 5 gimnazjalistów. Wypuszczeni gimnazjaliści otrzymali dozór kuratora, który co 2 tygodnie ma składać sądowi raporty o nich. Rodzice zwolnionych chłopców nie ukrywali radości, ojciec Michała: Jest nam przykro, że Łukasz zostaje. Będziemy wspierać jego rodzinę i nie spoczniemy, dopóki nie zostanie zwolniony. To porządna rodzina. Chciałbym także złożyć szczere kondolencje rodzicom Ani i podziękować sędziemu, że pozwolił naszym dzieciom odpowiadać z wolnej stopy. Rodzice Łukasza płakali, jego ojciec mówił w desperacji: Niech mnie ukarają. Odsiedzę za niego. 3 gimnazjalistów pojawiło się w szkole 29.01 (pn) (Michał, Mateusz, Dawid), a 1 był chory (Arek). Portal NaszeMiasto.pl zamieścił 2 wypowiedzi psychologów na temat wypuszczonych gimnazjalistów (poniżej). 02.02 Łukasz decyzją sądu został przeniesiony z Chojnic do schroniska dla nieletnich w Gdańsku Oliwie przy ul. Polanki, dzięki czemu po uzyskaniu zgody dyrekcji szkoły mógł również uczestniczyć w zajęciach w Gimnazjum nr 2. 16.05 Łukasz został zwolniony ze schroniska dla nieletnich oraz objęty nadzorem kuratora, stało się to po otrzymaniu przez sąd kolejnej opinii sporządzonej przez kierownictwo schroniska.

Fragment 1. strony lokalnego tygodnika Czas Chojnic z reportażem o zwolnieniu ze Schroniska dla Nieletnich w Chojnicach gimnazjalistów z Gdańska
Krzysztof Sarzała, psycholog, kierownik CIK
Chłopcy za długo przebywali w schronisku. Uważam, że powinni zostać zatrzymani, ale tylko do momentu złożenia wyjaśnień. Obawiam się, że teraz mogą przestać wierzyć w sprawiedliwość. W ich odczuciu został naruszony porządek świata. To, co się stało, sprawi, że będą uważać, iż światem rządzi chaos. Oni od początku żałują tego, co zrobili. Zresztą tak samo, jak ich rodzice. Po wyemitowaniu filmu z „komórki” zorganizowaliśmy z nimi spotkanie. Rodzice poruszali kwestie odpowiedzialności ich synów za to, co się stało, mieli sporo wątpliwości. A bronią swoich dzieci, bo są zdesperowani. Przygotowaliśmy program związany z powrotem chłopców do szkoły. Zapewnimy im oraz nauczycielom i pozostałym uczniom pomoc psychologiczną.

Barbara Kmiecik-Baran, psycholog
Problemy pojawią się w sytuacji, gdy rodzice chłopców nadal będą uważać, że nic się nie stało i przytulą ich do piersi, a szkoła przyjmie ich niczym bohaterów. Oni są ofiarami własnego zachowania i złego wychowania i muszą mieć tę świadomość. Jeśli nie usłyszą, że postąpili źle, będzie to nasza wspólna klęska. Nie wiem, czy gimnazjaliści wykazali akt skruchy, czy zrozumieli swój czyn.

Refleksje i komentarze

W tym miejscu można sobie pozwolić na kilka refleksji dotyczących społecznego odbioru sprawy 5 gimnazjalistów z Gdańska w czasie, gdy rozstrzygał się ich dalszy pobyt w schroniskach dla nieletnich. Konsekwentne działania adwokatów, niektórych środowisk i mediów skutecznie uruchomiły tendencję zmierzającą do przeorientowania społecznego obrazu sprawy dotyczącej upokorzenia i samobójstwa Ani. Media zaczęły coraz częściej przedstawiać gimnazjalistów, którzy napastowali Anię, jako ofiary bliżej niezdefiniowanej nagonki. W relacjach medialnych dotyczących tej sprawy zanikają takie określenia jak młodociani oprawcy, dręczyciele, napastnicy, za to coraz powszechniej gimnazjalistów nazywa się czule „chłopcami”. Przemilcza się opinie psychologów o demoralizacji 5 gimnazjalistów i w tzw. „opiniotwórczych” mediach nakręca się uczucie paniki, że lada chwila może stać się straszna tragedia polegająca na tym, że „niewinni chłopcy” popełnią samobójstwa. Należy wobec tego czym prędzej powstrzymać prymitywny, zaślepiony i żądny krwi motłoch domagający się surowych kar i doprowadzić nie tylko do ich szybkiego uwolnienia i uniewinnienia, ale i roztoczyć nad nimi specjalną opiekę, a nawet wypłacić odszkodowania (do uwolnienia zresztą wkrótce doszło). Wszystko to podlane tradycyjnym sosem niechęci do rządu PiS i pogardy dla koalicyjnego ministra edukacji Giertycha. To podejście jest o tyle dziwne, że na tym etapie postępowania wiele elementów psychicznego i fizycznego dręczenia Ani przez tzw. „chłopców” jest potwierdzonych bezspornie (wyzwiska, obmacywanie m.in. poprzez wpychanie rąk w krocze, a w trakcie incydentu dodatkowo: przyciągnięcie głowy do krocza, zsunięcie spodni, robienie filmu). Poważnym potwierdzonym zarzutem jest też straszenie rozpowszechnieniem filmu w trakcie jego rejestrowania, co można traktować jako część upokorzenia i mogło istotnie przyczynić się do samobójstwa dziewczyny. Za sprawą rodziców i adwokatów gimnazjalistów pojawiają się spekulacje na temat rzekomej „słabości psychicznej” Ani, czy insynuacje, iż miała wcześniejsze próby samobójcze (początkowo mówiono o jednej, a pod koniec stycznia już o pięciu, nie ma jednak żadnego poważnego potwierdzenia takich faktów, choćby w adnotacjach lekarskich). Wygląda to na robienie wokół sprawy dodatkowego szumu w celu rozmycia odpowiedzialności w odbiorze społecznym, a przecież nawet, gdyby Ania była słaba psychicznie, to nie zmniejszyłoby odpowiedzialności jej napastników. Przecież kierowca, który wpadnie w taki sam poślizg na skutek takiej samej nieuwagi jest zupełnie inaczej karany, gdy wjedzie na pusty chodnik, a inaczej, gdy przy okazji nieumyślnie zabije kilka osób i nikt wtedy nie analizuje, czy te osoby mogłyby przeżyć, gdyby miały silniejszą konstrukcję. To porównanie ma pokazać, że trzeba poważnie traktować konsekwencje swoich czynów, w przypadku gimnazjalistów dodatkowo aspekt nieumyślności jest co najmniej dyskusyjny. Społeczeństwo oczekuje jedynie wyjaśnienia wątpliwości dotyczących przebiegu incydentu oraz możliwie sprawiedliwego werdyktu sądu, tymczasem media zdają się stawiać pytanie, czy ten incydent w ogóle miał miejsce. Niezależnie od zasadności powyższych refleksji, po grudniowych manewrach zmierzających do uwolnienia 5 gimnazjalistów i styczniowej pikiecie w komentarzach internetowych zaczęło pojawiać się więcej głosów w ich obronie skupiających się na dwóch domniemaniach: 1) nie było molestowania seksualnego, a jedynie dopuszczalne i zgodne z normami społecznymi dla tego wieku tzw. końskie zaloty, tym bardziej że Ania ubierała i zachowywała się prowokująco, jakby „sama się prosiła”; 2) samobójstwo Ani miało inne przyczyny niż incydent w szkole, cierpiała ona na depresję lub miała inne problemy emocjonalne lub psychiczne. Nadal przeważały głosy twierdzące, że trudno podważyć związek między upokorzeniem Ani w szkole, a jej samobójstwem następnego dnia, i domagające się przykładnego ukarania gimnazjalistów. Na lokalnych forach były głosy stające w obronie gimnazjalistów, wyrażające przekonanie lub pewność, że incydent w Gimnazjum nr 2 nie odbiegał od normy, a zatem są oni niewinni i należy ich jak najszybciej wypuścić; możliwe, że były to głosy ich krewnych lub znajomych. Były też głosy krytyczne w stosunku do gimnazjalistów, mówiące, że mieszkańcy Kiełpina mają dość tych chuliganów, że część dzieci z wielodzietnych rodzin, do których należą gimnazjaliści jest również zdemoralizowana i sprawia kłopoty lokalnej społeczności. W komentarzach zwraca się uwagę na zasadnicze różnice między wcześniejszymi zeznaniami świadków na policji i późniejszymi – przed sądem oraz na to, że są to różnice na korzyść gimnazjalistów. Z drugiej strony wskazuje się, iż pierwsze zeznania, zebrane „na gorąco” są z reguły bardziej wiarygodne, gdyż późniejsze mogą już być wynikiem manipulacji. Zwraca się też uwagę, że właściwie każdy ma interes w wybielaniu gimnazjalistów kosztem pamięci Ani: uczniowie-napastnicy, ich rodzice i adwokaci – bo ich celem jest uniknięcie lub zminimalizowanie kary; uczniowie-świadkowie – bo śmiejąc się i nie pomagając Ani, współdziałali w jej upokorzeniu; nauczyciele – bo zdarzenie dowodzi karalnych zaniedbań, a przynajmniej skrajnej niekompetencji; władze miejskie i kuratorium – bo wychodzi na to, że wychowawcze porażki swoich szkół umieją tylko wyciszać, a nie – zapobiegać im. Pojawiają się przypuszczenia, że przynajmniej część ojców 5 gimnazjalistów to bogaci i wpływowi mieszkańcy Kiełpina Górnego, którzy mogą posunąć się nawet do przekupienia lub zastraszenia świadków, a już na pewno nie jest dla nich problemem zorganizowanie z sąsiadami małej pikiety w dniu posiedzenia sądu i przy okazji danie do zrozumienia rodzinie Ani, że jeśli chcą „mieć życie” na osiedlu, to lepiej niech się nie wychylają. Wreszcie pojawiają się na lokalnych forach osoby twierdzące, że znają lokalne stosunki na tyle, by stwierdzić, iż zdemoralizowanie gimnazjalistów, którzy dopuścili się molestowania seksualnego, nie jest przypadkowe: „Znam osobiście jednego z ojców. Zadłużony na maksa gdzie popadnie, unika podatków, ciągle zakłada firmy pod innymi nazwami i ogłasza likwidację. Typowy dres, arogancki i niekulturalny.”; o świadkach zeznających na korzyść podejrzanych też mówią wprost: „Pieniądz robi cuda. Skąd biorą się dziwni świadkowie? Gdzie byli przed tragedią? Widzę na osiedlu, jak pozyskuje się świadków, co na to prokurator?”

Wypuszczenie gimnazjalistów jest ciekawym momentem w tej sprawie. W odczuciu społecznym ich pobyt w schronisku dla nieletnich był jakąś namiastką kary, zdaniem jednych zasłużonej, zdaniem innych – nie. W efekcie ich wypuszczenie wywołało emocje po obu stronach barykady, wypowiedzi internetowe tuż po wypuszczeniu gimnazjalistów: „«Niewinne dzieci» wracają! Będą teraz bohaterami w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku. Wrócą w glorii i chwale; w końcu byli przecież Prześladowani przez duże ‘P’; więźniowie polityczni i ofiary IV RP. Będą się dalej rozbijać po Kiełpinie, tym razem już z poczuciem zupełnej bezkarności. Kto im coś zrobi? Będą wzorem dla pozostałych, takich jak oni”; „Czy specjalny program przygotowywany na powitanie tych bandytów w szkole przewiduje wręczenie im kwiatów za wyrwanie «chwasta»? Tak, życie Ani zostało przyrównane do chwasta. Jeśli nikogo nie ukarano jak się należy, to znaczy, że zostało ono uznane za nic”; „Słusznie, że ich wypuścili. Może i w jakimś stopniu przyczynili się do samobójstwa Ani, ale bez przesady znowu. Nie robili nic takiego, żeby siedzieć w zamknięciu nie wiadomo jak długo”; „Jakie społeczeństwo, tacy sędziowie. A może zrobić szubienice pod trzema krzyżami w Gdańsku i zaraz powiesić tych młodych chłopców, bo opinia jest żądna krwi? Pytam, co na to obrońcy praw człowieka??? Karać tak drastycznie młodych chłopców, którzy w sumie nic nie zrobili, oprócz kiepskich wygłupów, tylko dlatego że po kilku próbach niezrównoważona dziewczynka popełniła – tym razem skutecznie – samobójstwo z przyczyn bliżej nie wyjaśnionych to skandal, szanowna Temido. Skandal na cały świat” i jeszcze osoba podająca się za koleżankę gimnazjalistów, próbując ich bronić, wyświadcza im niedźwiedzią przysługę (rzecz jasna tylko na anonimowym forum): „Ania pochodziła z niezbyt bogatej rodziny, od zawsze nie była w dobrym stanie psychicznym. Kilka razy targnęła się na swoje życie bez skutku, więc nie dziwmy się że próbowała po raz kolejny i tym razem ze skutkiem. Miała osobiste problemy od kilku lat – nawet jej matka o tym mówiła. Może te stymulacje gwałtu były w pewnym sensie motorem do tego, że się powiesiła, ale pamiętajmy, że nie to było główną przyczyną. Tyle wiem ja i są to prawdziwe informacje” (błąd językowy oryginalny). W rzeczywistości do tego momentu nie zostali oni ukarani ani dyscyplinarnie, ani prawnie. W odczuciu społecznym kara dyscyplinarna polegająca na rozdzieleniu gimnazjalistów i umieszczeniu ich w różnych szkołach była zdecydowanie potrzebna (wskazywały na to np. sondaże internetowe), jako ostateczność rozważano złagodzony wariant polegający na rozdzieleniu gimnazjalistów do równoległych klas w tym samym gimnazjum. Jednak gdańskie środowisko edukacyjne nie brało w ogóle pod uwagę kar dyscyplinarnych, a raczej planowało roztoczenie nadzwyczajnej opieki nad wypuszczonymi gimnazjalistami oraz zapewnienie im możliwie wysokiego komfortu psychicznego w czasie powrotu do szkoły. Mało kto w ogóle zwrócił uwagę na tę sprzeczność między środkami prawnymi a działaniami szkoły. Faktem jest, iż Sarzała już wcześniej próbował tę sprzeczność wyeliminować niejako z drugiej strony i określił samo zamknięcie gimnazjalistów jako niehumanitarne. Gdańskie środowisko edukacyjne przyjęło za oczywistość niepodlegającą dyskusji, że interes 5 gimnazjalistów wypuszczonych ze schroniska dla nieletnich, wobec których nadal toczy się postępowanie poprawcze, należy postawić w hierarchii ważności najwyżej – przed pamięcią Ani, interesem innych uczniów Gimnazjum nr 2, społecznym poczuciem sprawiedliwości. Tymczasem w większości komentarzy internetowych uznano to podejście za postawienie całej sprawy na głowie. W rozdzieleniu zgranej paczki 5 zdemoralizowanych gimnazjalistów upatrywano przecież nie tylko zasłużonej kary dyscyplinarnej, ale i środka wychowawczego dającego im szansę dla nich na resocjalizację w nowych środowiskach. W dotychczasowym środowisku już wcześniej mieli na siebie zły wpływ, a po tym wszystkim tym bardziej będą trzymać się razem.

Kontrowersje wokół powrotu wypuszczonych gimnazjalistów do szkoły, dalszy ciąg postępowania wyjaśniającego

Po powrocie gimnazjalistów do szkoły 29.01 pojawiła się rozbieżność: zdaniem ministerstwa edukacji i pomorskiego kuratorium gimnazjaliści powinni zostać rozdzieleni i przeniesieni do równoległych klas, natomiast dyrekcja Gimnazjum nr 2 przy aktywnym wsparciu władz miasta, uważała, że gimnazjaliści powinni zostać w swoim środowisku w klasie II f. Andrzej Born, p.o. dyrektora Gimnazjum nr 2 konsultował formę powrotu gimnazjalistów do szkoły z rodzicami gimnazjalistów, psychologami oraz Krzysztofem Sarzałą z CIK, a mówiąc wprost już od listopada 2006 prowadzony był szeroko zakrojony lobbing na rzecz „ciepłego przyjęcia” gimnazjalistów wracających ze schroniska dla nieletnich. Lobbing ten poprzez Sarzałę i jego akcje medialne powiązany był z próbami wywierania społecznego nacisku na sąd na rzecz wypuszczenia 5 gimnazjalistów ze schronisk dla nieletnich. Psycholodzy pracujący w Gimnazjum nr 2 pomoc psychologiczną dla uczniów zorientowali właśnie w kierunku dobrego przyjęcia gimnazjalistów, których zwolnienia na skutek prowadzonych akcji oczekiwano w każdej chwili. Nauczyciele zgodnie z zaleceniami opowiadali uczniom, że „nic się nie stało”, „ci chłopcy to dobre dzieci”, „nic nie zrobili” i „trzeba ich dobrze przyjąć”. Zdenerwowani rodzice pytali nawet, jakim prawem psychologowie robią uczniom pranie mózgu. Opracowany został „program powrotu chłopców do szkoły”. Wypowiedzi przedstawicieli władz miasta, szczególnie wiceprezydent ds. oświatowych Katarzyny Hall oraz dyrektor Wydziału Edukacji Reginy Białousów, pokazały, że władze miejskie te działania wspierały (a może nawet inspirowały). Wcześniej także pomorski kurator oświaty akceptował działania i postanowienia Borna, jednak 10.01 Adam Krawiec podał się do dymisji, a stanowisko przejęła po nim p.o. kuratora oświaty Anna Lis, której stanowisko jest zbieżne ze stanowiskiem ministerstwa. 30.01 (wt) pomorskie kuratorium oświaty w piśmie do p.o. dyrektora gimnazjum nr 2 Andrzeja Borna zaleciło „rozdzielenie uczniów zwolnionych ze schronisk dla nieletnich do równoległych oddziałów”, a 01.02 (cz) w tej sprawie pojawił się w gdańsku nawet wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski. Zdaniem Katarzyny Hall decyzję powinna podjąć rada pedagogiczna i nowy dyrektor szkoły. Przeciwni tej formie kary byli rodzice tych uczniów oraz rodzice pozostałych uczniów z Kiełpina Górnego. Przekonywali, że w grupie najłatwiej będzie rozwiązać problemy, które doprowadziły do tragedii 14-letniej Ani (?) Przeciwni rozdzieleniu i przeniesieniu 5 gimnazjalistów byli także... rodzice uczniów z klas równoległych, bo nie chcą, żeby chodzili do jednej klasy z ich dziećmi. Najnowsze wieści o działaniach kuratorium i ministerstwa na rzecz rozdzielenia 5 gimnazjalistów znowu uaktywniły Sarzałę, który wypowiedział się 01.02, m.in. doszukując się spisku: „Ktoś chyba chce, żeby kara dla nich była jeszcze bardziej dotkliwa”, stwierdził też sentencjonalnie: „To, co zaczęło się w tej klasie, powinno się tam również skończyć.” P.o. dyrektora Andrzej Born ostatecznie sprzeciwił się zaleceniu kuratorium z 30.01 zgodnie z oczekiwaniami lokalnego środowiska. 02.02 Regina Białousów przeprowadziła konkurs na nowego dyrektora Gimnazjum nr 2 jako przewodnicząca komisji konkursowej. Konkurs przebiegł trochę „dziwnie”. Spośród 3 kandydatur 2 zostały odrzucone ze względu na banalne uchybienia formalne (np. brak w złożonych dokumentach dyplomu ukończenia wyższej uczelni). Odrzuceni kandydaci przyjęli dyskwalifikację z humorem i podkreślali, że z przyjemnością wrócą do dotychczasowych zajęć. Małgorzata Perzyna pozostała sama na placu boju i po trwającym godzinę przesłuchaniu przez komisję jej kandydatura została przyjęta. Perzyna: „Żałuję, że analiza formalna wykluczyła moich kontrkandydatów, zdecydowanie łatwiej byłoby mi objąć to stanowisko, gdyby uczestniczyli w konkursie. Myślę jednak, że mam wiele atutów, które w prowadzeniu tej szkoły mogą się przydać.” Małgorzata Perzyna przez ostatnie trzy lata była wizytatorem szkół gimnazjalnych pomorskiego kuratorium oświaty, a jej stanowisko w sprawie powrotu 5 gimnazjalistów do szkoły było takie jak kierownictwa kuratorium – gimnazjaliści powinni natychmiast zostać rozdzieleni. Jednak jej wypowiedzi tuż po objęciu funkcji dyrektora zdradziły zmianę tego stanowiska i przejście na pozycje swoich gdańskich kolegów: „Chcę prowadzić szkołę opierając się na misji kształtowania mądrego, wrażliwego młodego człowieka, otwartego na drugiego, w poczuciu tolerancji i odpowiedzialności za czyny i słowa. – Co zrobi z czterema gimnazjalistami? – Nie zamierzam wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Decyzja zapadnie w porozumieniu z rodzicami, pedagogami i psychologami znającymi sytuację w szkole najlepiej. Uważam jednak, że chłopcy, którzy już chodzą na zajęcia ze swoją klasą, powinni w niej pozostać.” Wypowiedź Reginy Białousów po konkursie: „Wierzę, że z chwilą powołania na stanowisko dyrektora Małgorzata Perzyna będzie reprezentować interesy wyłącznie swojej szkoły i jej uczniów, a nie kuratorium czy kogokolwiek innego. Źle się stało, że pozostali kandydaci odpadli w części poświęconej analizie formalnej, i nie mogliśmy ich ze sobą porównać. Jesteśmy jednak przekonani, że to dobra kandydatka. Jest to osoba wyróżniająca się charyzmą, ma duże doświadczenie pedagogiczne i w prowadzeniu placówki oświatowej. Sądzę, że także jej praca w kuratorium, doświadczenie w prowadzeniu nadzoru pedagogicznego, może w tym przypadku pomóc, a nie zaszkodzić.” 03.02 w wywiadzie dla portalu NaszeMiasto.pl dyrektor Perzyna na temat rozdzielenia 5 gimnazjalistów wypowiedziała się dyplomatycznie: „W tej sprawie są dwa rozbieżne stanowiska. Jedno z nich reprezentuję z urzędu. Tu pojawia się trudność, ponieważ muszę teraz znaleźć złoty środek. Nie mogę być głucha na zalecenia moich zwierzchników, ale też nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy chłopcy, którzy już wrócili do swojej dotychczasowej klasy, będą musieli nagle zmienić środowisko. Jestem matką gimnazjalisty i wiem, że byłoby to trudne. Uczniowie wszystkich klas są przygotowani na powrót i przyjęcie chłopców. Być może dwóch z nich, którzy jeszcze nie pojawili się w szkole [jeden jest chory, a drugi przebywa w schronisku], trafi do równoległej klasy. To tylko jedna z koncepcji. Chcę wyrobić sobie opinię na podstawie kontaktu z chłopcami i ich rodzicami. Ważne będą również opinie ze schronisk, w których przebywali.” 12.02 szkołę odwiedził przedstawiciel Ministerstwa Edukacji wraz z kuratorem oświaty i wizytatorem. Oczekiwano podjęcia natychmiastowej decyzji o przeniesieniu 4 gimnazjalistów do równoległych klas zgodnie z zaleceniem kuratorium z 30.01, jednak nim to nastąpiło, upłynęło jeszcze kilkanaście dni. 01.03 Rada Pedagogiczna w Gimnazjum nr 2 podjęła decyzję o przeniesieniu 4 gimnazjalistów, którzy 26.01 zostali wypuszczeni ze schronisk dla nieletnich, do równoległych klas w tej samej szkole. Na tej samej radzie miała miejsce również rezygnacja Andrzeja Borna z funkcji wicedyrektora. Być może wiąże się to z tym, że był on gorliwym wykonawcą zaleceń zmierzających do pełnego zabezpieczenia interesów podejrzanych gimnazjalistów i ich rodziców łącznie z pozostawieniem wszystkich w jednej klasie, tej samej, do której chodzili przed zamknięciem w schroniskach dla nieletnich. Decyzję o przeniesieniu 4 gimnazjalistów wprowadzono w życie 05.03 (pn). Dyrektor Małgorzata Perzyna: „Większość z 39 członków rady głosowało za tym rozwiązaniem. Konsultowano je z rodzicami chłopców, uczniami i przewodniczącym komisji edukacji w Radzie Miasta Gdańska. Wolałam zasięgnąć wielu opinii, by nie wylać dziecka z kąpielą. (...) Rodzice i uczniowie mają świadomość, że zmiana może im wyjść na dobre. Chłopcy zasugerowali nawet, do których klas chcieliby trafić. Cały czas są pod opieką pedagogów i psychologa. Złożyli akces bycia wolontariuszami w szkolnym kole Caritas.” Nawet pobieżna analiza powyższych faktów pozwala na wyróżnienie wyraźnej osi konfliktu i dwóch przeciwnych obozów. Władze miejskie, lokalne środowisko edukacyjne, część środowiska psychologów, grupa mieszkańców Kiełpina Górnego powiązana z rodzicami podejrzanych konsekwentnie umniejszają winę 5 gimnazjalistów. Wg ich interpretacji zamknięcie tych gimnazjalistów w schronisku dla nieletnich było niesprawiedliwe, a nałożenie jakichkolwiek kar dyscyplinarnych przez szkołę jest nie do pomyślenia, przeciwnie – należy ich teraz otoczyć możliwie najbardziej troskliwą opieką, spełniać ich życzenia (np. kuriozalny pomysł, by wybrali sobie klasy). Choć ta strona sporu uważa się za ofiarę polityków, nie sposób nie zauważyć politycznej dwuznaczności w postawie właśnie tego stronnictwa. Nadzwyczajna troska o młodocianych sprawców czynów karalnych, wobec których toczy się postępowanie poprawcze, nie jest w końcu czymś normalnym, armię psychologów trudno uznać za standardowy środek wychowawczy w takich sprawach. Jednak uznając 5 gimnazjalistów za ofiary polityków z rządu i ministerstwa edukacji, władze lokalne wyświadczają wielką przysługę przede wszystkim same sobie. Po pierwsze zdejmują z siebie złą opinię za postawę wyciszania, zamiatania pod dywan na początku tej sprawy. Po drugie przyznają sobie „punkty” w nieustającym konflikcie z rządem (PO przeciwko PiS i jego koalicjantom). Po drugiej stornie konfliktu jest ministerstwo edukacji oraz od 10.01 pomorskie kuratorium oświaty. Ta strona zmierza do bardzo poważnego potraktowania incydentu w gimnazjum. Początkowo mówiono tu o przeniesieniu 5 gimnazjalistów do różnych szkół, jednak udało się przeforsować jedynie przeniesienie ich do różnych klas w tej samej szkole, a i to z wielkimi oporami. Sprawę tę potraktowano jako symbol eskalacji przemocy w polskich szkołach. Przykładne kary, zarówno wobec kadry pedagogicznej, która dopuściła się zaniedbań, jak i wobec gimnazjalistów, którzy dopuścili się przemocy wobec koleżanki, miałyby być przykładem, który skłoniłby nauczycieli i uczniów w innych szkołach do opamiętania. Działania zmierzające do uniknięcia kar czy nadzwyczajnej ochrony osób odpowiedzialnych są przez tę stronę odbierane jako kunktatorskie działania konserwujące lokalne układy i układziki. Zależności te zostały dostrzeżone w komentarzach internetowych, często gorzkich: „Urzędnicza impotencja wobec przemocy w gdańskich szkołach zakrawa na kabaret. Po tym, co stało się w Gimnazjum nr 1 wcale nie dziwi mnie niemoc wobec nauczycielskiego kolesiostwa w Gimnazjum nr 2. Zastanawiam się, po co funkcjonują utrzymywane przez miasto Kuratorium oraz Wydział Edukacji, jeśli nie mają one żadnej mocy działania wobec podległych im placówek.”; „Zdymisjonować zastępcę prezydenta miasta Katarzynę Hall, która wyśmiała się ze śmierci Anny Halman oraz pomagającego jej utrzymać stanowisko kierownika CIK – Krzysztofa Sarzałę. Jeśli władze miasta skompromitowały się publicznie, nie podchodząc w należyty sposób do tragedii, niech teraz nie mają możliwości manipulowania przebiegiem rozpraw. Dąży się do umorzenia sprawy po to, by ktoś utrzymał stołek i idące za tym uposażenie. Jest to polityka korupcji, pochwały dla przemocy, ogólnego zgorszenia. Od listopada’05 gdańskie władze oświatowe – Kuratorium Oświaty i Wydział Edukacji – sabotują zalecenia władz nadrzędnych. Broni się w ten sposób pozycję żony polityka, która nie jest przygotowana w żaden sposób do wymagań idących za zajmowanym stanowiskiem. Jej prostactwo poznaliśmy po słowach skierowanych do dziennikarzy: «idźcie i nie róbcie tu niepotrzebnej sensacji i szumu». To tak jakby powiedziała dziennikarzom: «A, co tam. Jedna nastolatka powiesiła się po tym, jak w podległej mi instytucji panował totalny bałagan. Nauczyciele zostawiali uczniów samych na lekcjach i fałszowali zapisy w dziennikach. W tym czasie chłopaczki ćwiczyli sobie seks na koleżance. Nic się nie stało – to normalna rzecz»”; „Ciekawi mnie jak dalece sięga ta «pajęczyna» – nić układów, powiązań i «wzajemnej pomocy»...”; „Gdańsk doczeka się jeszcze sytuacji, w której marionetkowe postacie biorące kasę za to, jakich mają mężów, wyjadą na taczkach w kierunku rodzimych wsi. Sarzała powinien opuścić ciepłą posadkę. Kaczyńscy mają rację co do oczyszczania instytucji z czerwonych świń.”

W lutym sądowe śledztwo toczyło się dalej. 01.02 zeznawał jako świadek kuzyn nieżyjącej Ani, dziennikarzom powiedział: „Znam dobrze Łukasza i Dawida. Ania na pewno nie powiesiła się przez nich. Przed śmiercią nigdy się na nich nie skarżyła. Jestem pewien, że oni są niewinni. Ania miała swoje problemy, nie wiem jakie, bo nie zwierzała mi się”; „Ona i Łukasz byli na moim weselu i nie było między nimi żadnych nieporozumień.” Powołanie przez adwokata mało znaczącego dla sprawy świadka, który przedstawia jakieś oderwane opinie może być odebrane jako desperacki gest świadczący o trudnej sytuacji klienta, który jako jedyny został pozostawiony w schronisku dla nieletnich. 22.02, kilka dni po obejrzeniu odzyskanego filmu zeznawała matka i brat Ani. Wiadomo, że adwokatów sam rodzaj wykonywanej pracy zmusza do – oględnie mówiąc – kompromisów moralnych. W tej sprawie stałym elementem wypowiedzi adwokatów dla dziennikarzy jest dyskredytowanie Ani. Po tym przesłuchaniu zachowali się jednak – w mojej opinii – wyjątkowo niegodziwie. Po wyjściu z sali mecenas Władysław Kulis stwierdził: „Mama Ani mówiła, że były nieporozumienia między rodzeństwem. Ale oboje szybko się godzili. To były przemijające nieporozumienia.” Dodał też dość ordynarną uwagę „Tradycją jest, że o zmarłych nie mówi się źle, a trudno tym bardziej w tej sytuacji, by matka mówiła o córce źle, przedstawiała w złym świetle” (czy mecenas Kulis sugerował, iż mama Ani uważa, że jej córka prowadziła się niemoralnie, a tylko tradycja nie pozwoliła jej o tym opowiedzieć przed sądem?). Kilka następnych godzin zajęło temu adwokatowi zbudowanie z wyrwanych z kontekstu wypowiedzi bliskich Ani dość karkołomnej konstrukcji, po czym zaprezentował swoją teorię w popołudniowych wywiadach jako wnioski ze złożonych tego dnia zeznań. Jego zdaniem w dniu incydentu w szkole Ania wróciła do domu wesoła (przypomnijmy, że po upokorzeniu przez 5 gimnazjalistów Ania wybiegła z klasy z płaczem, a jej przyjaciółka płakała jeszcze, gdy wróciła nauczycielka). Dalej adwokat wywodzi, iż Ania „podobno” miała kompleksy z powodu swojej figury (przypomnijmy, że była skromną, lecz zgrabną i atrakcyjną dziewczyną, zresztą zapewne dlatego przyczepił się do niej Łukasz). W trakcie wizyty u babci poprzedzającej planowane przyjęcie imieninowe wujek miał zakpić z Ani, mówiąc do niej: „wreszcie się najesz”, co miało być aluzją do rzekomej obsesji dziewczyny na punkcie odchudzania się. „(...) wtedy Ania wybiegła z płaczem od babci i już nie wróciła. Nie mnie jednak oceniać, czy z tego powodu targnęła się na swoje życie” – zakończył ze swadą wydedukowaną przez siebie historię mecenas Kulis (czyli zastosował stary chwyt z porozumiewawczym mrugnięciem „ja niczego nie sugeruję”). Oto fragment wypowiedzi mecenasa Kulisa na ten temat udostępniony w serwisie RMF FM: „Tam miała być jakaś impreza, gdzie były przygotowane jakieś posiłki. No więc tam nawet ktoś z rodziny trochę jakoś tak złośliwie mówił, że będzie mogła się najeść, a jest gruba, to jej pomoże jeszcze...” Mecenasowi Kulisowi wtórowała inna adwokat, relacjonując zeznania mamy Ani: „Zeznawała rzeczowo i bez zbędnych emocji” (zbędnych? adwokat jest po prostu nieludzka, chyba że ta wypowiedź miała jakiś cel). Ta sama adwokat zasugerowała jeszcze, że do samobójstwa Ani przyczyniła się w głównej mierze jej rodzina, ponieważ „jej dokuczała”. 15.03 zeznawała m.in. starsza kuzynka Ani, która była u niej w ostatnią noc przed tragedią. Znowu dostępna jest tylko relacja adwokata: „Ania była trochę smutna, ale nic szczególnego się z nią nie działo. Te zeznania nic nie wniosły, były obojętne dla sprawy.” Przed zakończeniem sprawy na wniosek obrony pojawiła się jeszcze kwestia sms-ów wysyłanych między uczniami klasy Ani po incydencie, co miałoby dać wiedzę o tym, jak uczniowie oceniali incydent. Jednocześnie podano, że operatorzy telefonii komórkowej opóźnili się z dostarczeniem informacji, dlatego będą one analizowane w kolejnym trybie postępowania. Adwokaci twierdzą, że analizując treść sms-ów, będzie można dowiedzieć się, jakie emocje towarzyszyły chłopcom, jak komentowali śmierć Ani, czy czuli się winni; mają też nadzieję, że sms-y udowodnią ich niewinność. Tak... może chłopaki pisali do siebie po incydencie coś w tym stylu: „«elo ziomie, ale głupio postąpiliśmy, nie?»; «no raczej, że głupio, nie wiem, co w nas wstąpiło, przeprośmy ją jutro»; «dobra, ja rano skoczę po kwiaty»; «mam nadzieję, że się nie będzie gniewać za te głupie żarty, przecież bardzo ją lubimy...»” 20.04 sędzia Hanna Ostaszewska podjęła decyzję o rozpoczęciu postępowania karno-poprawczego w sprawie 5 gimnazjalistów, co oznacza, że grozi im pobyt w poprawczaku, i wyznaczyła termin rozpoczęcia procesu na 17.05. Sąd zapozna się jeszcze raz z całym materiałem dowodowym i ponownie przesłucha świadków. Obrona i oskarżenie będą mogły przedstawiać nowe dowody i powoływać nowych świadków. Dotychczasowe ustalenia sądu dotyczące przebiegu incydentu nie zostaną ujawnione ponieważ sprawa dotyczy nieletnich.

08.03.07: 4 z 5 gimnazjalistów odpowiada z wolnej stopy, ale Łukasz nadal jest doprowadzany na rozprawy ze schroniska dla nieletnich w Gdańsku, przy czym policjanci używają tzw. prowadnicy. Adwokat Łukasza i obrońcy praw człowieka utrzymują, że prowadnicę, podobnie jak kajdanki, można stosować od 15. roku życia, a zatem ma miejsce łamanie praw człowieka przez policję (Łukasz skończy 15 lat w sierpniu) (zdjęcie: Dziennik Bałtycki)

Proces, rocznica

17.05.07 rozpoczął się proces 5 gimnazjalistów przed sądem dla nieletnich w trybie poprawczym. Sprawę prowadzi przewodnicząca wydziału rodzinnego i dla nieletnich Sądu Rejonowego w Gdańsku, sędzia Hanna Ostaszewska. Gimnazjaliści usłyszeli zarzut „psychicznego i fizycznego znęcania się oraz doprowadzenia do innej czynności seksualnej koleżanki z klasy”. Zdaniem policji bezpośrednią konsekwencją tego molestowania było samobójstwo Ani. Za ten czyn grożą im maksymalnie 2 lata poprawczaka. Poprzedniego dnia ze schroniska dla nieletnich został zwolniony ostatni z zatrzymanych – Łukasz, tak że wszyscy odpowiadają z wolnej stopy. 15-letni już napastnicy Ani składali wyjaśnienia przez kilka godzin. Z nieoficjalnych informacji podanych przez media wynika, że nie przyznali się do winy i powtórzyli to, co mówili w czasie postępowania wyjaśniającego. Z wypowiedzi adwokatów dla dziennikarzy: „W tej sprawie uniewinnienie jest najmniej prawdopodobne. Decyzję o karze podejmie przecież ta sama pani sędzia, która wcześniej prowadziła postępowanie wyjaśniające w tej sprawie”; „Ale zrobimy wszystko, żeby przekonać sąd o niewinności chłopców. Przedstawimy nowych świadków i niezbite dowody świadczące na ich korzyść. Kiedy? Poczekamy z tym do końca postępowania”; „Jak czują się chłopcy? – To wystraszone dzieci, które nie do końca rozumieją, co się dzieje. My dorośli oceniamy pewne zachowania inaczej. Reagujemy, gdy ktoś kogoś popycha, dzieci tego nie robią, bo w większości nie uważają tego za coś złego. To dla nich normalne.” Doniesienia medialne o procesie pojawiły się m.in. przy okazji posiedzeń 24.05, 12.07 (rodzina Ani), 28.07, 30.08, 20.12 (8 rozprawa), 17.01.08. Fala zainteresowania tą sprawą opadła i nowych informacji pojawia się obecnie niewiele. Adwokaci nadal utrzymują, że zeznania świadków nie potwierdzają relacji medialnych opisujących incydent. 28.07 media podały, że koleżanka Ani Patrycja K. zeznała, iż Ania wcześniej dwukrotnie próbowała targnąć się na swoje życie. Pierwszy raz połykając tabletki, drugi przez powieszenie. Powodem miały być jej kompleksy związane z nadwagą. Patrycja K. zeznała również, iż w trakcie incydentu Ania nie została rozebrana. Zeznania Patrycji K. przed sądem różnią się od tych, które złożyła na policji. Pytanie o przyczynę zmiany zeznań pozostaje bez odpowiedzi. Informacje z niejawnej rozprawy podane przez media pochodzą od jednego ze świadków obecnych na rozprawie – ojca jednego z oskarżonych gimnazjalistów, co całą relację czyni jednak nie do końca wiarygodną.

19.10 Dziennik Bałtycki opublikował rocznicowy artykuł. Zdaniem redakcji obraz zdarzeń skomplikował się tak, że wszyscy się już pogubili: „Im więcej upływało czasu, tym bardziej komplikował się obraz zdarzeń. Dręczyli Anię czy «tak tylko sobie żartowali»? Obnażyli czy «tylko pociągnęli za szlufkę spodni»? Symulowali seks czy «tylko szurali kolanem po pośladkach»? Molestowali czy były to «tylko końskie zaloty»? Byli winni czy nie byli? Czy to przez nich sięgnęła po skakankę? A może miała jeszcze jakieś inne powody?” W każdym razie minister Giertych, wytykając gimnazjum zaniedbania, „zrobił hucpę i zbijał polityczny kapitał”, a wiceprezydent Hall, wyciszając sprawę, „broniła uczniów i nauczycieli, broniła spokoju szkoły, którą – owszem – może sytuacja przerosła, ale która coraz bardziej przypominała oblężoną twierdzę”. ‘Pogubienie’ to słowo-klucz tego artykułu. Dyrektor Michalski na przykład „zupełnie się pogubił i – naciskany ze wszystkich stron – podał się w końcu do dymisji”. Cóż, zdaniem Krzysztofa Sarzały „wtedy wiele osób się gubiło” Krzysztof Sarzała z Centrum Informacji Kryzysowej w ogóle jest w swoim żywiole, gdyż uważa, że wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń z 5 gimnazjalistami na czele „dziś wymagają terapii kryzysowej” (specjalista od pomocy ofiarom przemocy jakoś nie wymienił tylko rodziny Ani). Kierownik Sarzała i dyrektor Perzyna pochylają się nad ciężkim losem „pięciu chłopców”. Z jednej strony wątpliwości dotyczące winy chłopców okazały się „chyba zasadne”. Z drugiej – nie zdawali oni sobie sprawy z konsekwencji swoich „żartów”. Perzyna ocenia stan 5 gimnazjalistów fachowym okiem: „tak przerażonych dzieci dawno nie widziałam” (stan Dawida wręcz ją poraził). Czuje jedna satysfakcję z mrówczej pracy, jaką jej gimnazjum wykonało nad gimnazjalistami. Wyraża troskę, by „decyzje sądu były najwłaściwsze i ich proces dydaktyczny znowu nie został zakłócony”. Z wypowiedzi Sarzały i Perzyny w końcu jednak przebija się optymizm. Sarzała: „prawda jest też taka, że w ich życiu nie wydarzyło się nic takiego, czego nie można naprawić” (szkoda, że w życiu Ani niczego już nie da się naprawić); Perzyna: „jakąś formą zadośćuczynienia jest na pewno praca w wolontariacie, którą podjęli; cała piątka działa w szkolnym kole Caritas – najlepszym w Gdańsku” (aniołki?). Nie bez przyczyny komentuję artykuł i zaprezentowane w nim wypowiedzi z dawką zjadliwej ironii. W wypowiedziach tych dostrzegam bowiem za dużo samozadowolenia ze swojej pracy specjalistów typu Sarzały czy Perzyny a za mało (właściwie brak) pokory wobec dramatu, który rozegrał się w gimnazjum. Zadowolona jest też wiceprezydent Gdańska Katarzyna Hall: „Wydaje się, że w gimnazjum wszystko wróciło do normy, ale wymagało to sporo pracy i czasu.” Są przesłanki by stwierdzić, iż tą normą nadal jest brak reakcji na przemoc i ukrywanie problemów wychowawczych. W tym sensie stosunki w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku – „szkole bez przemocy” z „najlepszym szkolnym kołem Caritas” – niewiele się zmieniły, mogą o tym świadczyć internetowe komentarze z tego okresu: „Moje dziecko chodzi do tej szkoły. Mogę tylko powiedzieć, że w tej szkole niewiele się zmieniło. Szkoła nadal nie radzi sobie z trudnymi uczniami. Mam wrażenie, że wszyscy tak bardzo skoncentrowali się na pomocy owym chłopcom, że nie reagują zdecydowanie na podobne sytuacje w innych klasach. W jednej z klas odbywa się regularne znęcanie się (psychiczne) nad jedną z uczennic. Sprawczynie od dawna są straszone przeniesieniem do innych klas czy szkół. Słyszą to od trzech lat i są na tyle inteligentne, że już wiedzą, że są bezkarne, a dorośli są bezradni. Tym bardziej teraz, w trzeciej klasie wszyscy czekają, bo to już «tylko» kilka miesięcy i po problemie – przynajmniej dla szkoły”; „Pani Hall jest dobrze zorientowana – faktycznie wszystko wróciło do normy. W kolejnych klasach grupy uczniów (niekoniecznie są to chłopcy) pastwią się nad słabszymi. Inni się temu przyglądają lub «mają bekę», dorośli są bezradni. Ci, których należałoby ukarać, wiedzą, że są bezkarni – nie rozdziela się ich po różnych klasach, przepycha do kolejnych klas, czeka się, żeby jak najszybciej skończyli szkołę. Przy takim podejściu szkoły co do jednego można mieć pewność – ci, co przyjdą, będą gorsi.” Wracając do artykułu, zamieszczone w nim słowa mamy Ani, pani Marioli Halman, czyta się z trudem, ból zawarty w nich jest wręcz namacalny: „Ona ciągle ze mną jest, z nią wstaję i z nią się kładę, wciąż czuję jej zapach. (...) Czasami przeglądam jej zeszyty. Zawsze – płaczę. Nie wiedziałam, że łzy są takie słone. Że potrafią wyżłobić bruzdy na policzkach.” Mama Ani odnosi się do swoich słynnych słów, które zadziwiły Polskę – „nie obwiniajcie nikogo, dopóki nie będziecie pewni... ja nikogo nie oskarżam”, teraz już wie: „Dziś już wiem, że to ci chłopcy byli winni. Widziałam film z komórki, którą jeden z nich nagrywał tamto zdarzenie.” Pani Mariola Halman odnosząc się do słów adwokatów gimnazjalistów, którzy w filmie zobaczyli tylko „końskie zaloty”, mówi, że w sprawiedliwość nie wierzy. Widuje w Kiełpinie gimnazjalistów, którzy wyszli ze schroniska dla nieletnich, ale oni jej „nie zauważają”. Ich rodzice też nie wykazali skruchy za wyjątkiem rodziców jednego gimnazjalisty, Łukasza, tego, który podobno najbardziej zawinił. Do rodziców Ani zapukali w styczniu, „płakali i przepraszali” – dla pani Halman to ważny gest mimo, iż za chwilę w sądzie znowu powiedzą, że ich chłopcy tylko żartowali, a Ania zapewne ich prowokowała. Mamie Łukasza udało zamienić się kilka słów z dziennikarzem wbrew protestom jej rodziny. Rozumie, że chłopcy „przesadzili”, współczuje rodzicom Ani, ale nie może zrozumieć tego, że nawet na święta nie dostali przepustek. „Całe Kiełpino było z nami, ludzie protestowali przed sądem” – wspomina.

W rocznicę wydarzeń, które doprowadziły do samobójstwa 14-letniej Ani, pod bramą Gimnazjum Nr 2 w Gdańsku ponownie pojawiły się znicze (zdjęcie: trojmiasto.pl).

21.12.07 jeden z 5 gimnazjalistów oskarżonych o molestowanie seksualne Ani, Łukasz P. został złapany przez policję na tym jak jechał samochodem pod wpływem alkoholu. Samochód prowadził jego starszy brat, który miał ponad 2 promile alkoholu we krwi. Zwrócili na siebie uwagę, jadąc pod prąd. Brat Łukasza będzie odpowiadał przed Sądem Rejonowym w Gdańsku za przestępstwo. Nie wiem, czy Łukasz P. miał drugą sprawę za udział w tym ostatnim incydencie, ale sąd może ten wybryk wziąć pod uwagę w sprawie molestowania Ani i uznać go za osobnika zdemoralizowanego.

Dlaczego?

Człowiek o skłonnościach do refleksji w obliczu takich tragedii, jak upokorzenie Ani z Gdańska, które doprowadziło ją do samobójczej śmierci, musi zadać sobie pytanie: „dlaczego?” Bez wchodzenia w wielką filozofię pewne wskazówki daje wypowiedź pewnego absolwenta gimnazjum. Oczywiście analogia jego sytuacji i sytuacji w Gimnazjum nr 2 w Gdańsku nie jest zupełna. Ciekawe jest jednak poznanie pewnych mechanizmów przemocy od strony napastników. Realizm tej wypowiedzi jest tym większy, że jej autor nie ukrywa, a wręcz podkreśla, że jest – a przynajmniej był – w jakimś stopniu zdemoralizowany:
Taka sytuacja mnie w sumie nie dziwi. Gimnazjum to jest praktycznie szkoła życia, chodzą tam wszyscy ludzie, którzy dopiero potem rozchodzą się do liceów, techników i zawodówek, więc w gimnazjach jest wybuchowa mieszanka. Młodzież dorasta, zaczyna dojrzewać i zaczyna się burza hormonów. Mam z tym doświadczenia, bo sam byłem w gimnazjum i wiem jak to jest. W klasie była u nas pewna grupa chłopaków, którzy sprawiali problemy wychowawcze. Niektóre rzeczy naprawdę nadawałyby się do programu Uwaga. Była w klasie dziewczyna, której wszyscy dokuczali (głównie my). Zaczynało sie od wyzywania, popychania, a kończyło na normalnym biciu, trzeba dodać, że ta dziewczyna była idiotką i sama prowokowała, ale gdy teraz na to patrzę, to jest mi wstyd. Gdy nauczyciela nie było w klasie różne rzeczy się działy i w sumie gdybyśmy posunęli się krok dalej, to mogliśmy ją rozebrać i nagrać, a klasa tylko by się śmiała i nikt by tego nigdzie nie doniósł. Doszłaby do tego słaba psychika dziewczyny i byłbym w takiej samej sytuacji jak ci goście z II klasy. Ta dziewczyna z mojej klasy miała przyjaciółkę, która śmiała się z całą klasą, jak tamtej dokuczaliśmy. A nikt nie szedł nakablować, bo by został zlinczowany chyba za takie coś, po prostu trzymał się z daleka. Za swoje wybryki miałem dużo problemów, ale gdy poszedłem do LO wszystko się skończyło. W gimnazjum presja grupy pchała mnie do robienia głupstw. Jak już powiedziałem, gimnazjum to jest szkoła życia i niefajny okres w życiu człowieka. Praktycznie nic się nie robi przez te 3 lata. Jest to w ogóle niepotrzebne, a ten wypadek mnie praktycznie wcale nie dziwi, bo wiem jaka jest sytuacja w tych gimnazjach. (...) Seks dla nastolatków jest czymś niesamowitym, gdy buzują hormony, a takie rozebranie dziewczyny na oczach innych i zobaczenie gołych cycków to niesamowite doświadczenie. Sam pamiętam jak w gimnazjum dziewczyna zrobiła sobie rozbieraną sesję mając 15 lat u kolegi z klasy w domu i zdjęcia wydostały się do internetu (przyznam, że chętnie bym je sobie znowu obejrzał). Dziewczyna miała zniszczoną reputację w szkole i wszyscy traktowali ją jak szmatę. W tym przypadku też mogła popełnić samobójstwo, bo presja była ogromna.

cdn.