7 kwietnia 2008

Szkoła dawniej i dziś (2) – gadżety

Elektroniczne gadżety ery przedkomórkowej

Porównanie elektronicznych gadżetów, które fascynowały uczniów szkoły lat 80. z gadżetami dzisiejszymi wypada dramatycznie. Przyczyna jest prosta, wystarczy zastanowić się nad upowszechnieniem się telefonii komórkowej na przełomie dekady lat 90. XX wieku i 00. XXI wieku. Przeciętny dorosły, który zazwyczaj około roku 2000 zaczął używać telefonu komórkowego, o ile ma refleksyjną naturę, musiał spostrzec jak szybko uzależnił się od tego gadżetu. Choć w roku 2000 w miejskim krajobrazie było więcej automatów telefonicznych niż dziś, to dosłownie po miesiącu używania telefonu komórkowego trudno było sobie wyobrazić, jak w ogóle można bez niego funkcjonować. Prymitywny jeszcze przenośny telefon (ang. mobile) z monochromatycznym wyświetlaczem mieszczącym 3-4 linijki tekstu oraz z kilkoma podstawowymi funkcjami wystarczył, aby dokonała się mała rewolucja cywilizacyjna. Skoro dorosła osoba, po tak krótkim czasie uzależnia się od tego urządzenia, to co dopiero dzieci, które rosną w otoczeniu telefonów komórkowych? Podejrzewam, iż wiedzę o tym, że ich rodzice nie mieli w wieku szkolnym komórek, dzieci przyjmują ze współczuciem podobnym do tego, z jakim niektórzy pochylają się nad marnym życiem naszych przodków w epoce kamienia łupanego.

Czy rzeczywiście nasz los (mam tu na myśli „dinozaurów” chodzących do szkoły w dekadzie lat 80.) był tak marny? Moim zdaniem – nie. Przede wszystkim nie można odczuwać przykrości z powodu braku czegoś, co w danym momencie nie istnieje. Nasze szkolne życie wypełnione było problemami na miarę tamtych czasów i nie mieliśmy ułatwień, ale i kłopotów związanych ze zmianą cywilizacyjną, którą przyniosła telefonia komórkowa.

Oczywiście technika nie stała w miejscu także w latach 80. Na świecie pierwsze elektroniczne gadżety zaczęły nieśmiało pojawiać się w latach 70. Lata 80. to już wielki rozkwit rynku kieszonkowych kalkulatorów i zegarków elektronicznych. Nieliczne egzemplarze tych gadżetów zaczęły pojawiać się w Polsce, gdy tylko zelżał rygor stanu wojennego w 1983. Wkrótce drobna elektronika użytkowa „Made in Hong Kong” okazała się – obok tureckich kożuchów – hitem handlowych wycieczek, na których dorabiało się wówczas sporo obrotnych osób (dla jasności dorabiało się – powiedzmy – Trabanta). Sam jako dzieciak przez długi czas używałem tandetnego zegarka elektronicznego Montana (albo podobnego), który miał funkcję daty, stoper oraz „budzik” z kilkoma melodyjkami do wyboru. Stoper miał dokładność setnych części sekundy, co oczywiście nie miało żadnego praktycznego znaczenia. Szczytem tandety były zegarki z kalkulatorem, w którym mini-przyciski dało się wciskać jedynie czubkiem długopisu. Przypomina się też wesołość, jaką w tamtym czasie budziła toporna elektronika importowana ze Związku Sowieckiego. Ruskie zegarki elektroniczne były oficjalnie i bez problemów dostępne w sklepach ZURiT (Zakłady Usług Radiowych i Telewizyjnych), ale nie znam nikogo, kto nosił taki zegarek. Do jednego produktu „Made in USSR” mam jednakowoż sentyment. To Электроника Б3-38 (Elektronika B3-38), pierwszy kalkulator naukowy w moim życiu, który wiernie mi służył przez okres ogólniaka. Miał wyświetlacz 9-cyfrowy (bez rewelacji), ale za to była notacja naukowa, obsługa zagnieżdżonych nawiasów, obliczenia na stopniach i dużo funkcji matematycznych a także praktyczna funkcja powtarzania ostatniego działania. Trzeba dodać, że Rosjanie mieli manierę projektowania nader wymyślnej, mało intuicyjnej obsługi swoich urządzeń elektronicznych. Nie inaczej było w B3-38, ale wtedy jakoś był czas, aby to spokojnie rozpracować (instrukcja zawierała multum praktycznych przykładów rozpisanych krok po kroku), a ten kalkulatorek miał po prostu swój urok. Był też naprawdę mały i nie tak toporny jak wiele innych rosyjskich produktów. Nie wiem do końca dlaczego, ale gdyby nostalgię mierzyć w punktach, to Elektronika B3-38 miałaby u mnie 10/10.

Wczesne zegarki z kalkulatorem, estetyczny projekt Casio, 1980 (takie nie trafiały do Polski) oraz tandetny produkt w stylu „Made in Hong Kong”, ok. 1984; w obu przypadkach – gadżet o znikomej praktycznej użyteczności.

Kalkulator naukowy Elektronika B3-38 o wielkości porównywalnej z kartą kredytową, 1979; kalkulatory te czasem spotykało się w Polsce przez całą dekadę lat 80.

Druga połowa lat 80. przyniosła też kieszonkowe gierki elektroniczne – popiskujące pudełeczka z wyświetlaczami LCD. Odnotowuję ten fakt tylko z kronikarskiego obowiązku, gdyż ten rodzaj zabawek zupełnie mnie nie zainteresował. Nawet najprostszy komputer 8-bitowy pozwalał wgrywać nieskończenie wiele programów, w tym gier, z których każda mogła wciągnąć na wiele dni. Urządzenia, które były sprzętowo dostosowane do jednej tylko gry jakoś mnie nie pociągały. W szkole widywało się takie gierki, ale raczej wśród uczniów klas niższych niż VII. W latach 90. dotarły do Polski przenośne konsole do gier z wymienialnymi grami zapisanymi na kartridżach (Game Boy); innym potomkiem kieszonkowych gierek elektronicznych były zabawki tamagotchi, na które zapanowała chwilowa moda w 2. połowie lat 90., ale w tym wpisie koncentruję się na porównaniu dzisiejszej szkoły tylko z latami 80.

Przykłady kieszonkowych gierek elektronicznych z lat 80. Słynny Wilk z rosyjskiej kreskówki łapiący w grze jajeczka do koszyka jest do dzisiaj przez wiele osób wspominany z nostalgią.


Nokia N93, 2006 to urządzenie, które wydaje się dobrze obrazować pojęcie ‘gadżet’. Przy okazji widać, jak zmieniły się elektroniczne gadżety w ciągu 20 lat.

Do czego dziecku jest potrzebny telefon komórkowy?

W tym fragmencie wpisu zajmę się kwestią telefonów komórkowych u uczniów klas początkowych, aby dalej przejść do zjawisk częściej spotykanych w gimnazjum i liceum. Odpowiedź na pytanie postawione w tytule nie jest tak oczywista, jakby się wydawało. Naiwność wielu dorosłych jest tu wręcz niewiarygodna. Otóż niektórzy rodzice potrafią każdego z zaangażowaniem przekonywać, że wyposażenie dziecka w telefon komórkowy zwiększa kontrolę nad pociechą i zapewnia jej bezpieczeństwo, pozwala na przywołanie przez dziecko pomocy w razie zasłabnięcia czy porwania, wyglądają przy tym, jakby sami siebie próbowali oszukać. Dzieci oczywiście skwapliwie potwierdzają tę rzekomą użyteczność komórki, dla nich pretekst może być w zasadzie zupełnie dowolny, gdyż posiadanie komórki jest życiową koniecznością, ale z zupełnie innych powodów. Chodzi przede wszystkim o prestiż w grupie albo wręcz spełnienie warunku przynależności do grupy, w której głównym tematem rozmów są funkcje telefonu, rodzaj polifonii, ściąganie nowych dzwonków czy gier do telefonów. Telefon powinien mieć funkcję odtwarzacza MP3, dyktafonu, przeglądania Internetu oraz wbudowany aparat cyfrowy i kamerę – lista bajerów wydaje się rosnąć bez końca... Kontrolna funkcja telefonu komórkowego jest z punktu widzenia dziecka złem koniecznym, niezbędnym ustępstwem czynionym tylko dlatego, aby mieć jakże niezbędną komórkę. Z drugiej strony trzeba mieć na uwadze, iż większość dzieci przychodzi do szkoły z telefonami komórkowymi już od I klasy podstawówki i dziecko bez telefonu czułoby się wyobcowane, a narażone jest na wyśmianie nawet wtedy, gdy telefon jest za mało nowoczesny. Często znajomość zaczyna się od pytania o model telefonu, czy demonstracji jego funkcji. W czasach silnego nastawienia na konsumpcyjny styl życia dorośli nie umieją ani mądrą radą, ani własnym przykładem lepiej ukierunkować zainteresowań dzieci. Podsumowując, telefon komórkowy jest dziś dla dziecka zaawansowaną technicznie zabawką o ogromnych możliwościach oraz przedmiotem niezbędnym do funkcjonowania w grupie rówieśniczej.

Wielu rodziców przyjmuje do wiadomości tę szkolną rzeczywistość i natychmiast staje przed kolejnym problemem. Z policyjnych statystyk wynika, że telefon u dziecka jest najczęstszym powodem przemocy szkolnej, stając się przedmiotem wyłudzenia, wymuszenia czy zwykłej kradzieży. Poza szkołą dzieci z młodszych klas są – jako najłatwiejszy cel dla bandytów – szczególnie narażone na napady rabunkowe, których celem jest odebranie komórki. Rodzic staje więc przed dylematem czy wyposażyć dziecko w atrakcyjny telefon, aby nie było narażone na śmieszność w klasie z powodu niemodnego telefonu, czy raczej dać mu jakiś przestarzały model, którym przestępcy wzgardzą ze względu na trudności ze sprzedażą, aby oszczędzić strat i stresów związanych z możliwą napaścią. Co ciekawe, to nie nauczyciele czy rodzice a właśnie policja, kierując się statystykami przestępstw, najczęściej apeluje o zaprzestanie przychodzenia do szkoły z telefonem komórkowym. Komenda w Białymstoku w ramach programu Bezpieczna komórka wprowadzonego w styczniu 2008 zaleca: „Abyś nie został okradziony, jeśli nie ma takiej konieczności – najlepiej nie noś telefonu do szkoły”

Wieczna wojna – nowa broń

Nie ma sensu twierdzić, że w latach 80. uczniowie nie walczyli z nauczycielami. Wojna nerwów, agresja słowna a nawet fizyczna, arogancja występowała i kiedyś, i teraz. Telefon komórkowy stał się po prostu nową bronią w tej wojnie, a nie jej przyczyną. Trzeba jednak przyznać, że – bronią bardzo skuteczną w rękach uczniów. Ulubione zabawy to choćby puszczanie na złość nauczycielowi dzwonków czy innych dźwięków z telefonu, poza tym puszczanie sygnałów, sms-owanie, odbieranie połączeń (jeśli w danej szkole dopuszcza się odbieranie połączeń od rodziców, to oczywiście dzwoni rodzic w pilnej sprawie), słuchanie muzyki MP3 (zanim nauczyciel nakłoni wszystkich „melomanów” do wyjęcia słuchawek z uszu mija kilka minut), robienie zdjęć, filmów na lekcji. Jeśli chodzi o rozmowy, to uzasadnienia są różne, ale oczywiście każda rozmowa jest najpilniejsza na świecie – a to umawianie wizyty u lekarza (wyjaśnienia z wyrzutem w głosie), a to chodzi o pracę za duże pieniądze (zajmuje się helpdeskiem, zarządza importem elektroniki z Chin – wyjaśnienia tonem pełnym wyższości) – więc jak w ogóle nauczyciel „śmie” kwestionować prawo do rozmów w tak ważnych sprawach. Niektórzy uczniowie czują potrzebę zaistnienia na lekcji poprzez rozmowę, w czasie której udają przyciszony głos, ale szczególnie głośno wygłaszają np. kwestie, w których wydają polecenia domniemanemu pracownikowi albo ratują kogoś z ciężkiej opresji – takie momenty są chyba ich życiowym spełnieniem. Inni, chcąc podkreślić swoją „kulturę”, raczej wychodzą z klasy w celu odebrania „pilnego” telefonu, gorzej, gdy wychodzą kilka razy w ciągu jednej lekcji i to samo robi połowa klasy. Nie da się ukryć, że telefony na lekcjach uniemożliwiają sprawne prowadzenie zajęć, a – nie oszukujmy się – o to przede wszystkim chodzi uczniom. Warto też przytoczyć fragment dyskusji na temat sposobów ściągania: „Standardem były wzory w telefonie na fizyce (jak się nie miało kalkulatora, to można było korzystać z tego w telefonie... naiwne :D)”. Telefon bywa też wykorzystywany do przesłania MMS-em na zewnątrz sali zdjęcia z treścią zadań i odebrania tą samą drogą odpowiedzi.

Wg ucznia wszystkie rozmowy przez telefon komórkowy mają wagę życia i śmierci, nie ma szans, żeby mogły poczekać do końca lekcji.

Bardziej zdecydowane działania związane ze zjawiskiem telefonów komórkowych w szkołach nastąpiły z opóźnieniem typowym dla dużych systemów takich jak szkolnictwo. Zgodnie z rozporządzeniem MEN z 9.02.07 w statucie szkoły muszą być określone „warunki korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych” przez uczniów na terenie szkoły. W większości szkół statut stanowi, że telefony komórkowe w czasie lekcji muszą być wyłączone, a standardową karą za niestosowanie się do tego przepisu jest skonfiskowanie telefonu przez nauczyciela. Zależnie od konkretnego nauczyciela i zwyczajów w danej szkole telefon jest zwracany na koniec lekcji, dnia albo jest przekazywany w depozyt do sekretariatu. Najczęściej telefon jest zwracany z depozytu rodzicowi, który musi przyjść po niego osobiście, rzadziej na koniec roku szkolnego. Takie zasady są na pozór proste, ale jak to w życiu – w praktyce bywa różnie. Wielu uczniów nie może się oprzeć pokusie pozostawienia telefonu włączonego, a gdy wibracja informuje o nadejściu połączenia, próbują dyskretnie z niego skorzystać, ryzykując konfiskatę. W przypadku niestosowania się do zakazu najczęściej spotykany jest standardowy schemat ujęty lapidarnie przez ucznia: „Telefon dzwoni, nauczyciel zabiera, rodzic odbiera.” Zdarza się też, że jest akceptowana niepisana umowa między nauczycielem a uczniami, zgodnie z którą telefony są tylko wyciszone na lekcji. W praktyce oznacza to, że uczniowie używają cichych dzwonków, alarmów wibracyjnych, sms-ują praktycznie wyłączając się przy tym z lekcji, ściągają przy użyciu telefonów pod pozorem sprawdzania godziny czy korzystania z kalkulatora lub robią na lekcji zdjęcia i filmy. Z drugiej strony coraz więcej szkół wobec nieskuteczności typowych rozwiązań wprowadza przepisy bardziej restrykcyjne, tak że obowiązuje całkowity zakaz używania telefonów komórkowych na terenie szkoły. Fragment statutu przykładowej szkoły regulujący używanie telefonów komórkowych:„W czasie trwania zajęć edukacyjnych obowiązuje bezwzględny zakaz korzystania przez uczniów z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych, muszą być one wyłączone i schowane. Zakaz ten nie dotyczy przerw między zajęciami. Uczeń, który złamie ten zakaz będzie ukarany konfiskatą sprzętu do depozytu do końca zajęć lekcyjnych bieżącego dnia.” Dla porównania fragment bardziej restrykcyjnego statutu: „Na terenie szkoły obowiązuje zakaz posiadania telefonów komórkowych. W wyjątkowych sytuacjach, na pisemną prośbę rodziców uczeń może przynieść telefon komórkowy, który w czasie lekcji będzie złożony w depozycie u nauczyciela w widocznym miejscu na biurku. Uczeń, który nie zastosuje się do tej zasady ma obowiązek wyłączyć swój telefon i oddać go nauczycielowi, który zdeponuje aparat w sekretariacie szkoły. Telefon komórkowy będą mogli odebrać wyłącznie rodzice ucznia.”

Uczniowie podporządkowują się ograniczeniom lub nie; oto przykładowe wypowiedzi uczniów napotkane na różnych forach: „Byłoby dobrze, gdyby ludzie podczas lekcji wyciszali komórki, a nie się nimi bawili, co chwilę słychać, że ktoś dzwoni. Mi to bardzo nie przeszkadza, ale niektórzy skarżą się, że ich to rozprasza”; „Na lekcji niby nie wolno używać komórek, ale ja i tak jadę z sms-ami na maksa, ale dodatkowo słuchając nauczyciela i biorąc udział w lekcji”; „Komórki to podstawowe, obok książek, sposoby przetrwania w szkole i nie sczeźnięcia z nudów... Nie mówię teraz o rozmowach, bo faktycznie to jest chamstwo”; „Korzystam z komórki w szkole o każdej porze na lekcji i na przerwie, chociaż w mojej szkole jest wprowadzony zakaz używania komórek. Jak chcę gdzieś zadzwonić to wychodzę do ubikacji.”

Pod koniec 2006 na YouTube pojawiło się kilka zarejestrowanych przez uczniów filmików przedstawiających ambitne podejście do tłumaczenia matematyki przez nauczyciela Tomasza Masłowskiego z X LO w Toruniu. Niemal do legendy przeszedł krótki wykład, którego bohaterem był Indianin Sokole Oko i jego Qń. W TVN nawet ukazał się reportaż o „matematyku od filmików w Internecie”. Zabawne jest to, że „niezależna” TVN wyszukała te filmiki i dotarła do wspomnianej szkoły po kilku miesiącach, traktując ten temat jako okazję do walki politycznej z wrogim rządem. Reportaż był bowiem odpowiedzią na rozporządzenie MEN zmierzające do ograniczenia używania telefonów komórkowych przez uczniów w szkołach. Redaktorzy oczywiście nie raczyli wspomnieć, że wykłady pana Masłowskiego są wyjątkiem wśród niezliczonej ilości mniej czy bardziej ordynarnych filmowych żartów z nauczycieli i filmików z tzw. dżakasami wrzucanych na YouTube, gdyż podważyłoby to tezę reportażu o rzekomym zacofaniu znienawidzonego ministra edukacji. Gdyby telefony komórkowe były używane w szkole przez uczniów jedynie do celów dydaktycznych i za zgodą nauczycieli, to byłoby piękne, ale nikt nie jest na tyle naiwny. W ostatnim czasie wyszło na jaw sporo informacji o uczniowskich wybrykach związanych z filmowaniem i rozpowszechnianiem filmów, niektóre sprawy skończyły się, niestety, dramatem – zostanie to omówione w innej części porównania dawnej i dzisiejszej szkoły, poświęconej przemocy w szkole.

Kwestia używania telefonów komórkowych przez uczniów w szkole jest cały czas dość gorąca. Problem ten nie jest bynajmniej polską specyfiką. Z podobnymi sytuacjami boryka się edukacja szkolna a nawet akademicka w innych krajach, w podobnym kierunku idą proponowane rozwiązania. Często prestiżowe szkoły prywatne są tu bardziej restrykcyjne niż szkoły publiczne. Szkoła posiada środki pozwalające łatwo wymusić poszanowanie przez uczniów ustalonych reguł, ale musi istnieć wola zaprowadzenia porządku, a regulaminowe kary muszą być stosowane konsekwentnie.

Szkolna pauza z telefonem komórkowym – to już uzależnienie

Gazeta Wyborcza w reportażu porównującym dzisiejsze gimnazjum ze szkołą z lat 80. podaje: „Co się zmieniło? Po pierwsze komórki. Na przerwach włączają je wszyscy. Ale nie dzwonią, bo za drogo. Większość ma telefony na kartę, wysyłają więc SMS-y, które kosztują nieporównanie mniej, albo grają w gry”. Jak widać, sięganie po telefon komórkowy, gdy tylko rozlegnie się dzwonek na przerwę stało się nawykiem, a rozmawianie, sms-owanie czy porównywanie dzwonków, tapet i innych „zdobyczy” jest stałym elementem krajobrazu szkolnej pauzy. Symbolem prestiżu ma być nie tylko „wypasiony” i naładowany modnymi dzwonkami, tapetami czy grami telefon komórkowy – równie ważne jest częste odbieranie połączeń i prowadzenie rozmów, co ma świadczyć o posiadaniu licznego grona przyjaciół oraz, że jest się potrzebnym czy też ważnym. Psycholodzy ostrzegają, że te zachowania coraz bardziej nabierają cech uzależnienia, które zostało nazwane syndromem uzależnienia od telefonu komórkowego (ang. mobile dependence syndrom). Wypełnianie czasu sms-owaniem i rozmowami przez telefon komórkowy staje się psychicznym przymusem, obsesją telefonowania. Tymczasem zdaniem psychologów nieustanne używanie telefonu komórkowego powoduje, że młodzież nie rozwija właściwie umiejętności komunikowania społecznego i wyrażania emocji. Jak zawsze okazuje się, że technikę można wykorzystać lepiej lub gorzej, przy czym nic nie zastąpi sprawdzonego zdrowego rozsądku, a także życiowej mądrości, która jednak przychodzi z wiekiem.

1 komentarz:

Karolina Zarębska pisze...

Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.